Fundacja Wolność i Pokój

Centrum Informacji

Mój kolega islamista

Jarosław Kapsa

pol_pl_Lyzka-LONDON-DOMOTTI-39_1

Mówcie sobie co chcecie, a ja dumny jestem i zaszczycony, że w młodości mogłem zakolegować się z islamistą. Ataullah Bogdan Kopański był postacią wyjątkową, a rozmowy z nim wpłynęły istotnie na ułożenie moich klepek mózgowych.

Było bowiem tak: w początkach 1982 r., ośrodek internowania, pawilon więzienny w Zabrzu-Zaborze, pękał w szwach; trzeba było funkcjonować na dwie zmiany (jedni spali, inni gadali; potem zmiana). Jedynym cichym punktem była prowizoryczna kaplica, urządzona w pakamerze. Ale i to miejsce było trudno osiągalne, bo okupowało je dwóch neofitów. Czesiek Świerczyński świeżo się nawrócił na katolicyzm i przez to czuł się w obowiązku modlić trzy razy dziennie; Bogdan, jako neofita muzułmański musiał to robić razy pięć. Ambicje Cześka, by nie odpuścić muzułmanom, spowodowały podniesienie ilości jego modlitw do sześciu dziennie… Tym samym z braku miejsca przyszło mi pozostać religijnym abnegatem, przez wrodzony konformizm zaprzyjaźnionym z jednym i drugim neofitą.

Bogdan trafił do Zaborza w glorii autora „Traktatu o łyżce”. Po 13 grudnia na Górnym Śląsku internowano wszystko, co na drzewo nie uciekało (chyba co czwarty internowany w PRL był Ślązakiem); zatem nawet obszerne cele tamtejszych aresztów pękały w szwach. Siedział więc Bogdan w gronie 12 ludków, w czteroosobowej celce aresztu w nowym budynku WUSW. Nadzorcą był mikrego wzrostu klawisz o piskliwym głosiku, wyraźnie odczuwający kompleksy. W porze obiadowej rozdał podopiecznym po misce bryji, dorzucając do tego 1 łyżkę. Jak na apostolski skład osadzonych, ograniczona do jedności ilość sztućców budziła pewien dyskomfort; zgaszony uwagą klawisza: „ynteligencia, a bez lyzky sobie nie radzi”. Skandal zrodził się po posiłku; w tajemniczy sposób owa deficytowa łyżka zniknęła. Klawisz zmuszony był zadać fundamentalne pytanie: „kto zajebał lyske”… Nie doczekawszy się satysfakcjonującej, ustnej odpowiedzi, przyniósł dla każdego kartkę papieru i ogryzek ołówka, wnosząc o pisemne wyjaśnienie postawionego powyżej problemu. I tak na zebranych od kolegów 13 kartkach powstał autorstwa Bogdana Kopańskiego spisany maczkiem „Traktat o łyżce”. Było w nim możliwie wszystko: etymologia słowa łyżka, hipoteza o udziale Fenicjan w jej tworzeniu, krótkie omówienie doktryn filozoficznych i religijnych stojących na straży własności prywatnej łyżek… Brakowało tylko jednego: ostatecznej tezy wyjaśniającej kto, konkretnie, łyżkę zajebał… Za tenże mankament wynagrodzono autora krótkim lecz treściwym spałowaniem, a ogół komentarzem: „ynteligencia, tera bendzie żryć bez lyski”.

Na tle wszelkich cierpień ludzkości w XX w., konsumpcja bez łyżki była sankcją możliwą do zniesienia; Bogdan zaś w oczach wszystkich osadzonych awansował do rangi błyskotliwego intelektualisty.

Zanim doktor nauk humanistycznych Uniwersytetu Śląskiego stał się Ataullahem, modlącym się na przemian z Cześkiem, w ekumenicznej kapliczce (dawnym schowku na szczotki), Kopański był rodowitym Ślązakiem, rzekłbym hanysem. Jego droga do nawrócenia prowadziła przez młodzieńcze lewactwo, gdy jako nastolatek z wypiekami czytał o walce ludu Algierii i Wietnamu z imperialistami. Ku własnej szkodzie, nie ograniczył się do wysyłania listów z żądaniem uwolnienia seksownej komunistki Angeli Davis; ale o skłonności imperialistyczne posądził także pana Gomułkę, co zmieniło się w nieprzyjemność przesiedzenia kilku miesięcy w gorącym roku 1968 r. Resocjalizacja nie okazała się w jego wypadku całkowicie udana; choć nadal pozostawał prosocjalistycznym lewakiem. W połowie lat 70-tych poznał młodą gniewną studentkę z Palestyny Mariam, a ta siłą swych argumentów (wspartą prezentacją kałaszy na przejecie weselnych przez ród Rahmanów), przyspieszyła proces nawrócenia Bogdana.

Mariam miałem przyjemność poznać w internie na sali widzeń, gdy czekała tam na męża. W trakcie takiego gadu-gadu towarzyskiego, nieopatrznie wspomniałem o ograniczonym prawie kobiet arabskich. „Tak” – wrzasnęła Mariam – „Jak u was wylądowałam na Okęciu, pierwsze co widziałam to kobietę pracującą w toalecie. Na takie upokorzenie nie zgodziłaby się żadna Palestynka. Kto więc będzie mnie tu uczył o prawach kobiet… ”. Z pokorą i z ciekawością musiałem się zgodzić i wysłuchać potem wykładów Bogdana o prawach majątkowych kobiet w kulturze islamu. Z Miriam zresztą nikt nie odważył się zadzierać. Pilnujący podczas widzeń klawisz śmiał jej zwrócić uwagę, by z mężem nie rozmawiała po angielsku, bo mają problemy z podsłuchiwaniem. W zamian usłyszał, że angielski jest zrozumiały dla wszystkich ludzi, i nie do uwierzenia by Jaruzelski na strażników więziennych kierował ruskie tłuki i niemoty…

Znałem islam wcześniej, tak jak i nasza większość narodowa, z lektur Sienkiewicza. Rozmowy z Kopańskim były jak wlewanie oleju do głowy. Pracował w tamtych czasach nad tematem nazwanym „holocaust Tatarów krymskich”, od niego więc dowiadywałem się o unikalnej kulturze potomków Tuhaj-beja i jej zagładzie, gdy dwukrotnie w XX w doszło na Krymie do ludobójstwa (w 1920 r i w 1944 r). Inaczej zacząłem postrzegać wojnę w Afganistanie, gdy poznałem podsuniętą przez Bogdana, powieść J.Kessela „Jeźdźcy”. Rodzinne opowieści Kopańskiego o Rahmanach, jego teściach i szwagrach, otworzyły mi oczy na los Palestyńczyków w Izraelu, Syrii, Jordanii, Libanie…

Nienawiść jest dzieckiem strachu, strach synem niewiedzy. Gdy się widzi nie mity, nie dogmaty religijne, nie tezy geopolityczne, lecz zwykłych ludzi, ich dramaty, ich marzenia, ich radość i cierpienie, inaczej się widzi cały świat. Przez tych kilka miesięcy wspólnej odsiadki Bogdan Kopański dał mi rzecz wyjątkową. Dzięki niemu nie mogę, psychicznie i fizycznie, znienawidzić muzułmanów. Nie mogę… bo nie widzę ich jako anonimowej, jednolitej masy, ale jak szereg indywidualnych jednostek: jedynych dobrych, innych złych… Każdy z nich jest podobny do mnie; każdy ma prawo do tego, do czego i ja chcę mieć: prawo wyboru własnej drogi w poszukiwaniu szczęścia.

Bogdan Kopański po internie wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Kontaktów nie utrzymywaliśmy. Został cenionym profesorem, autorem mądrych książek. Wykładał nauki polityczne m.in. w pakistańskim Islamabadzie i na uniwersytecie w Malezji. Nie wiem jak dzisiaj postrzega problemy świata, jakimi słowami mówi o dramacie wojen w Syrii, Iraku czy Afganistanie. Na znalezionym w internecie zdjęciu przypomina taliba. Ale i tak go lubię.

Innym naszym kolegą z obozu internowanych był Antoni Macierewicz. Bliźniaczo brzmiały opowieści Antka i Bogdana. Zanim Antoni stał się łupkowskim mesjanistą, paradującym po obozie z „Księgami Pielgrzymstwa” pod pachą, w młodości uczył się języka keczua, by zrozumieć sens walki peruwiańskich Indian z imperialistami amerykańskimi.

Byłoby gorzką kpiną z naszych życiorysów, gdyby wysyłane przez Ministra ON Macierewicza bomby zabiły dzieci lub wnuki Kopańskiego. Tak jak i tragiczną drwiną byłoby, gdyby wnuki Bogdana zabiły w terrorystycznym ataku nasze wnuki.

Z nostalgią więc wspominam świat, gdy zamknięci w więzieniu byliśmy wolnymi ludźmi, którzy nie musieli głowy sobie zaprzątać takimi wizjami.

2 comments on “Mój kolega islamista

  1. K.
    23 listopada 2015

    Z dużą przyjemnością przeczytałem ten tekst. Dziękuję
    K.

  2. Sławek
    31 lipca 2023

    Świetny tekst.

Dodaj komentarz

Information

This entry was posted on 20 listopada 2015 by in Historia, Społeczeństwo, Wojna, Wolność wyznania and tagged .

Zasady kopiowania z witryny FWiP

Wszelkie materiały publikowane w Centrum Informacji FWiP publikowane są na zasadach licencji Creative Commons 3.0 BY-NC (Uznanie Autorstwa - Użycie Niekomercyjne) chyba, że jest zaznaczone inaczej.

Odpowiedzialność za treść artykułów

Artykuły są wyrazem poglądów ich Autorów. Za treść przedruków, ogłoszeń itp., jeśli nie jest zaznaczone inaczej, odpowiada redaktor odpowiedzialny. Dokumenty i stanowisko Fundacji Wolność i Pokój muszą być sygnowane przez władze Fundacji zgodnie z jej Statutem

Kontakt z redakcją witryny FWiP