Fundacja Wolność i Pokój

Centrum Informacji

Zapomnieć HiT…?

Jarosław Kapsa

Za młodu osobnicy rodzaju męskiego byli blondynami, szatynami a nawet kretynami. Z wiekiem to się wyrównuje, rośnie przewaga łysych i siwych, maleje odsetek kretynów. To ostatnie także jest procesem naturalnym; kretyn, przez swoje zachowania, ma mniejsze szanse dożyć starości, w dodatku w ciągu życia jego mózg nasączony zostaje wiedzą i doświadczeniem.

Można zaryzykować teorię, że ogół osób starszych jest mądrzejszy niż podobny ogół młodszych. Tu jednak najbardziej dyskusyjnym będzie zagadnienie: a co to jest mądrość… Wystarczy zobaczyć rozpacz profesora filologii klasycznej w zderzeniu z koniecznością skorzystania z samoczynnej, sterowanej sztuczną inteligencją, toalety… Niestety, Ciceron nic nie napisał jak z tego, pop…lonego ustrojstwa korzystać. Widok takowy stanowić może załącznik do lekceważącego określenia „boomer”, jakim nadęci trzydziestolatkowie kwitują wypowiedzi 60-latków. Ponieważ koń nie dyskutuje z woźnicą, że jest koniem; tak i nam nie wypada podważać faktu boomerstwa. Przekłada się to, niestety, na politykę społeczną. Osobników 60+ trzeba osadzić w gettach, skazać na zaopiekowanie przez ministrę ds polityki senioralnej; władzę decyzyjną posiąść mają nieco młodsi 40+ latkowie, za to deklarujący wsłuchanie głosu jeszcze młodszych blondynów i szatynów.

Wzorcowym boomerem był niejaki Przemysław Czarnek, który jako klasyczny polityczny karierowicz idealnie pasował na uosobienie wstecznictwa. Bronić go nie zamierzam, ale projekt robienia polityki edukacyjnej na zasadzie antyczarnkowej refolucji, jest niezbyt zdrowym eksperymentem. Zwłaszcza, że sam pan Czarnek nie wprowadził do systemu istotnych zmian; zdecydowanie więcej mówił niż robił. Nawet jego, zakrawające na korupcję, rozdawnictwo środków publicznych, było jedynie rozdętą kontynuacją dawnego, centralistycznego obyczaju. Więcej kradli członkowie Komisji Edukacji Narodowej w XVIII w., a mimo to czci się ich świętem szkolnym. Cechą rewolucji jest odtwarzanie starego ustroju, rewolucja antyczarnkowa zachowa wszelkie negatywne cechy centralizmu, tylko zabierze onym by dać swoim. By to zrozumieć przydatne jest doświadczenie boomerów, którzy na własnym organizmie przeżyli dziesiątki reform edukacji narodowej, począwszy od Kuberskiego, który za Gierka chciał wprowadzić sowiecki model 10-latek, przez Hantkego na wzór niemiecki wprowadzającego gimnazja, po Zalewską, powracającą do idei Kuberskiego…

W tej zmienności jedno było niezbędne. Zakładano, że rodzice są za głupi by mieć wpływ na wychowanie i nauczanie swoich dzieci. Za głupi byli by decydować bezpośrednio, za głupi by wpływać pośrednio poprzez samorządy terytorialne, za głupi by ich przedstawiciele w parlamencie mogli dyskutować o programach szkolnych. Za głupi byli także nauczyciele, ich rolą byłą transmisja wiedzy ustalonej w centrum, do głów uświadomianych małolatów. Nad ścisłym i lojalnym przekazywaniu wiedzy czuwał dyrektor szkoły i kuratoryjny system kontrolny. Edukacja miała służyć państwu, rządzący państwem zdecydowali się na wybór technokratyczny, oddając decyzje jakimś „ekspertom”. Ponieważ ekspert z definicji jest mądrzejszy od ogółu, to próby buntu przeciwko ich opiniom traktowano jak herezję w państwie wyznaniowym.

Czarnek opierał się na ekspertach, pani Nowacka opiera się na ekspertach… Kto ich wybrał, kto uznał ich kwalifikacje… ; jak rozróżnił eksperta od lobbysty zabiegającego by jego koledzy zarabiali na podręcznikach, dokształtach i kursokonferencjach… Ekspertów podnieca wizja przyszłości, możliwość dostosowania programów nauczania do wymogów współczesności… Ale kto, za wyjątkiem Pytii i Nostradamusa, poznał przyszłość… Gdyby ktoś chciał spojrzeć do tyłu zauważyłby, że wszelkie zmiany programowe wynikały z wiary w znajomość przyszłości.

Model obecnej szkoły powstał za Bismarcka, gdy uznano, że przyszłość zależy od militaryzacji zasobów ludzkich. Potrzebna była duża liczebnie armia wojskowa, armia robotników przemysłu, armia robotników rolnych, armia urzędników itd. Zmobilizowane masy należało wyedukować by ze zrozumieniem przyjmowali rozkazy swoich przełożonych, by wprawnie wykonywali manualne czynności powtarzalne, tak by ilość przechodziła w jakość, a ta ponownie w ilość wyprodukowanej stali, energii elektrycznej, w kilometraż podbitych terytorium, w pogłowie hodowanych świń i ludzi. Program edukacyjny służyć miał tworzeniu karnych armii, dlatego ucząc języka, historii, biologi, geografii celowo pomijano naukę myślenia. Nawet, choć wydaje się to niemożliwe, odzwyczajano od myślenia na lekcjach matematyki i fizyki.

Wie ministra, wie większość uczniów i ich rodziców: programy szkolne są przeładowane. Co to znaczy? Osobnik o przeciętnej umiejętności przyswajania nie jest w stanie opanować wiedzy określonej w programach w czasie wyznaczonym 40-godzinnym tygodniem pracy. Gdyby to chodziło o produkcję śrubek i o dorosłych robotników, prawdopodobny byłby strajk połączony z mordobiciem władzy. Ale uczniowie i rodzice strajkować nie mogą; są sankcje karne za zaniedbanie obowiązku szkolnego. Programy są przeładowane, bo dysponując przymusem edukacji politycy lekceważą zdanie odbiorców usług edukacyjnych. Nie każdego stać na ucieczkę do szkoły prywatnej, a jeśli nawet, to owe „prywatne” muszą też realizować centralnie narzucony program nauczania. Program, a raczej jego treść, jest wyrazem ambicji tzw eksperta, który swoją dziedzinę uważa za podstawę istnienia świata. Biolog nie wyobraża sobie społeczeństwa nie potrafiącego rozróżniać płaza od gada, geograf wymaga by ogół wiedział jak się nazywa stolica Mali; historyk, za osobistą klęskę, uważałby społeczny analfabetyzm rugujący z pamięci bitwę pod Cedynią. Trudno z każdym z tych „patriotów swojej dziedziny” dyskutować, czy rezygnować z nauczania o nibynóżkach, o Płowcach lub powstawaniu gór w Australii.

Obietnica ministry, że zmniejszy programy nauczania o 20 % jest dość pusta… Po pierwsze, nikt nie sprawdza, czy możliwe jest nauczenie tych 80% pozostałej wiedzy programowej w ciągu 40-godzinnego tygodnia pracy. Program obecny jest fikcją, zmniejszenie fikcji o 20% nie zmieni pozostałości w rzeczywistość. Wobec tych pozostałości dalej stosowana będzie metoda: zakuj, zdaj, zapomnij. Tym samym tzw „życiowa” przydatność znajomości przedmiotów szkolnych nadal będzie zerowa. Po drugie, zgodnie z teorią, jak zwalniają to będą zatrudniać, miejsce wyrugowanego 20% zajmą nowe konieczności i niezbędniki. Feministki postulują edukacje seksualną, medycy kursy pierwszej pomocy, policjanci – nauczanie o bezpieczeństwie, wojskowi – naukę strzelania i kopania okopów, aktywiści – lekcje o przeciwdziałaniu nienawiści. Wszystko to ważne i wydaje się niezbędne; wszystko to z nawiązką zapełni obcięte 20%.

Logika obcinania może być dyktowana zarówno wpływami lobbystów z tzw ngo-sów, jak i ideologicznymi uprzedzeniami. Na pierwszy ogień poszła redukcja ideologicznie nielubianej religii i wyrzucenie „czarnkowskiego” przedmiotu Historia i Teraźniejszość. Wyrażę zatem swoje zdania boomerskie, człowieka, który znosi na swych plecach ciężary związane ze swoją edukacją oraz edukacją dzieci, edukacji wnuków. Trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, co z ogólnej edukacji szkolnej było i jest w życiu przydatne i niezbędne. Przetrawiwszy temat, wyszedł mi model bliski szkole średniowiecznej. Najważniejsza to etyka, logika, retoryka i matematyka; wszystko co ponad ma znaczenie uzupełniające. Etyka (nie traktujmy jej w zawężający sposób jako religię, ale jak przedmiot obejmujący podstawy filozofii, religioznawstwa, antropologii itd.) – jest niezbędna by przekształcać zbiorowisko w społeczność, by określać co jest przyzwoite, by rozróżniać dobro od złą. Logika pomaga nam uporządkować proces myślenia, narzucić zasady określania co jest prawdą, a co kłamstwem. Retoryka, a raczej szerzej sztuka komunikacji między ludźmi, jest konieczna, jeśli chcemy dyskutować, chcemy by wysłuchiwano naszych racji, gdy nie chcemy być maszynami reagującymi na rozkazy przełożonych. Matematyka – to już oczywistość, bez znajomości tego przedmiotu człowiek jest funkcjonalnym analfabetą.

Z tych czterech wartości tylko matematyka trzyma się w przedmiotach nauczania, a i to lekceważąco traktowana jako niepotrzebne i nadmierne przeciążanie uczniów. Logika pęta się na marginesie. Etykę miała załatwić religia, a z rugowaniem jej traci swoje miejsce w szkole. Retoryka opanowywana jest samodzielnie przez młódź, za pomocą twiterów i tik-toków… Cóż więc z tego, że nauczą dziecko formułki, że słoń jest ssakiem, skoro nie będzie potrafiło dowieść prawdziwości tej teorii i przekonać do niej innych. Równie dobrze może wbić sobie w mózg wiedzę, że kaczka to mądry ptak, bo mówi ciągle tak, tak, tak…

Historia to moja prywatna słabość, trudno mi wypowiadać się obiektywnie. Wiem, że metoda nauczania tak zraziła moje dzieci do historii, że patrzą na moje zamiłowanie, jak na niegroźne dla otoczenia dziwactwo. Może więc, dla nich, byłoby lepiej, gdyby tego przedmiotu w szkołach nie było. Niestety jest: jako dziedzictwo XIX w., gdy zadaniem inteligencji było konstruowanie narodu. Nadal dziedzina ta zachowała swój służebny wobec Narodu obowiązek, narzuca jednolity obraz przeszłości, dogmaty nienaruszalne i perspektywę typu „słoń a sprawa polska”. I nadal polityczni przedsiębiorcy eksploatują pokłady głupoty ludzkiej, budowanej gdy naukę zastępujemy mitologią.

Mam także uraz do centralistycznej wersji historii Polski, ubierającej każdego w jednolity mundurek narodowej świadomości. Inna był przeszłość Wrocławia, Gdańska, Warszawy, Gliwic, Częstochowy; Dolny Śląsk różni się od Górnego, Mazowsze od Wielkopolski, Galicja od Pomorza; nie ma jednej Polski lecz jest bogactwo różnorodności, którego poznanie sprawia mi przyjemność. Dlaczego zatem uczeń częstochowskiej szkoły wie dużo o Powstaniu Warszawskim, a nic o antyhitlerowskich organizacjach działających w jego mieście? Czy nie jest to budowaniem kompleksu prowincjusza wobec stołecznego centrum?

Przedmiot Historia i Teraźniejszość możemy oddzielić od inicjatora wprowadzenia i od autora reklamowanego podręcznika. Wówczas trudno mu nie przyznać racji bytu. Tak jest, bo to mechanizm naturalny, że nasze zachowania kształtowane są przez doświadczenia ludzi z ostatnich 100 lat. Bitwa pod Grunwaldem, hołd pruski czy ruski, są obojętnymi faktami, karmić najwyżej możemy nimi narodowe ego. To co bliższe, jest ważniejsze. Warto poznać z jakimi problemami społecznymi borykała się II Rzeczpospolita i jak je usiłowano przezwyciężać; jak kształtowały się instytucje i mechanizmu demokratyczne, jakie zjawiska powodowały samozniszczenie liberalnego modelu demokracji. Mówimy, że „nie umawialiśmy się na taką UE”, może więc celowym jest prześledzić trudny proces europejskiej integracji. Przestańmy się wstydzić i opowiedzmy prawdę o zachowaniach społecznych w PRL, w warunkach braku wolności; bo poznanie rzeczywistego obrazu uwrażliwić może i nie pozwolić na recydywę. Historia jako nauka jest zbędna, a nawet szkodliwa, gdy karmi nasze ego opowieściami o bitwie pod Wiedniem, a jednocześnie aprobuje propagandowy chłam opowiadania o czasach najnowszych.

HiT ma możliwości stać się przedmiotem nauczanym w sposób niesztampowy, otwierając drogę do pełnej reformy systemu kształcenia. Po pierwsze centrum, szanowni najmądrzejsi z mądrych, nie muszą tu narzucać żadnych wytycznych programowych ani akceptować oficjalnych podręczników. Program, a także wybór polecanych książek i innych materiałów, zależny być powinien od nauczyciela (akceptowany przez dyrektora, który wsłuchać się powinien w opinie rodziców i uczniów). Sposób nauczania powinien unikać narzucania gotowych formułek. Uczeń (grupa) przygotowuje referat przedstawiający własny pogląd na wydarzenie z przeszłości, jednocześnie inny uczeń przygotowuje kontrreferat; i zespół klasowy dyskutuje, przekonuje się nawzajem, dąży do kompromisu lub obstaje przy swoim. Nikt nikomu nie narzuca narracji, ale referenci muszą przestrzegać zasad logiki w dowodzeniu prawdziwości opisu przeszłości. Dyskusja rozwija umiejętności retoryczne, bardzo przydatne jeśli dostrzega się braki takowych u naszych „zwierząt politycznych”. Dyskusja o niedawnej przeszłości ma jeszcze jeden walor. Nie narzuca obrazu jak być powinno i jak powinni się wtedy zachowywać ludzie… Pozwala wczuć się w sytuację, zadać sobie pytanie: jak my byśmy się zachowali wtedy: w 1930 r., w 1944, w 1952, w 1970 itd. Odpowiedź ważna bo pokazuje, jak możemy zachować się w 2030, w 2044 itd., gdy pojawi się czas próby.

Bronię więc HiT-u… Ale co ma boomer do gadania, niech idzie do klubu seniora, ćwiczy zumbę i tam się wymądrza.

1 comments on “Zapomnieć HiT…?

  1. Mariusz Maszkiewicz
    24 lutego 2024

    Historia nie jest nauką
    To sztuka
    Sztuka opowiadania dziejów

Dodaj komentarz

Information

This entry was posted on 23 lutego 2024 by in Edukacja and tagged .

Zasady kopiowania z witryny FWiP

Wszelkie materiały publikowane w Centrum Informacji FWiP publikowane są na zasadach licencji Creative Commons 3.0 BY-NC (Uznanie Autorstwa - Użycie Niekomercyjne) chyba, że jest zaznaczone inaczej.

Odpowiedzialność za treść artykułów

Artykuły są wyrazem poglądów ich Autorów. Za treść przedruków, ogłoszeń itp., jeśli nie jest zaznaczone inaczej, odpowiada redaktor odpowiedzialny. Dokumenty i stanowisko Fundacji Wolność i Pokój muszą być sygnowane przez władze Fundacji zgodnie z jej Statutem

Kontakt z redakcją witryny FWiP