Dariusz Zalewski
16 marca 2013 r. zmarł ks. Tadeusz Malec (1950-2013), proboszcz parafii św. Stanisława Biskupa Męczennika w Rzgowie, kapelan podziemnej Solidarności w Bełchatowie. W I połowie lat 80. ks. Tadeusz pełnił posługę kapłańską w parafii Wszystkich Świętych w Grocholicach. Pochodził z Sądecczyzny. Był konserwatywny i pryncypialny co do zasad, za to miłosierny dla ludzkich słabości. Słowem, niezwyczajny w swojej zwyczajności ewangeliczny kapłan.
Po raz pierwszy spotkaliśmy się bodajże w 1983 r., a poznaliśmy w listopadzie 1984 r. w wyjątkowym czasie śmierci ks. Jerzego Popiełuszki. Postać ks. Jerzego kilkakrotnie będzie przeplatać się w naszej wspólnej wędrówce przyjaźni. Tadeusz, wzorem swojego nieco starszego kolegi z kapłaństwa, jako pierwszy wśród bełchatowskich księży zaczął organizować msze św. za ojczyznę w trudnym okresie traumy stanu wojennego, które były manifestacją niezłomności ducha i nadzieją na podtrzymanie Solidarności, także tej międzyludzkiej. Wsparcie Kościoła katolickiego i księży dla działalności antykomunistycznej opozycji było bezcenne a wśród księży, którzy odważyli się być odważnymi w tamtym okresie był ks. Tadeusz Malec. Korzystając z przywileju wolności, jakkolwiek nie byłaby ona ułomna w naszej rzeczywistości, warto pomyśleć o ks. Tadeuszu, dla którego zmaganie o ludzką godność i wolność w ponurym czasie stanu wojennego było ewangelicznym nakazem.
Okazją do naszej pierwszej dłuższej rozmowy był wspólny wyjazd w listopadzie 1984 r. do grobu ks. Jerzego, w którym uczestniczyli także Piotrek Wysocki, Darek Michalak i Artur Popławski (Grocholiczanie). Wszyscy oni już wcześniej byli zaprzyjaźnieni z Tadeuszem i to od nich po raz pierwszy usłyszałem o księdzu opozycjoniście z Grocholic, z którym można się zaprzyjaźnić. Tadeusz ujmował prostotą i bezpośredniością. Sporo mówił, lubił żartować, także z siebie, ani na chwilę jednak nie rezygnując z podkreślania ważnych zasad w życiu człowieka. Wyraźnie to kontrastowało ze stereotypowym wizerunkiem księdza, którego obraz, z jednej strony, malowała PRLowska propaganda, a z drugiej dość schematyczna i dewocyjna postawa części wiernych. Konserwatywny ksiądz rozumiejący młodych ludzi, ze wszystkimi ułomnościami właściwymi dla młodego wieku, musiał robić pozytywne wrażenie.
W 1985 r. Tadeusza przeniesiono do Pabianic do nowopowstającej parafii w dzielnicy Bugaj. Niby niedaleko ale Tadeusz czuł się jak stare drzewo, którego nie należy przesadzać. W Grocholicach zadomowił się, miał przyjaciół i czuł, że jest przyjacielem dla innych. Pamiętam, jak bardzo ucieszył się gdy odwiedziliśmy go (bodajże z Piotrkiem i Arturem) w nowej parafii. Rozmawialiśmy do późnych godzin nocnych o bieżącej sytuacji politycznej, historii i zasadach ważnych w życiu człowieka wypływających z nauczania Kościoła. Z jakichś powodów, których nie pamiętam, dyskusja dotknęła Powstania Warszawskiego. Tadeusz wstał, wyjął z regału obszerny album poświęcony Powstaniu i mi go wręczył ze słowami: „widzę, że ciebie to interesuje, to prezent ode mnie’. Mam go do dziś.
Spotkanie w Pabianicach było ostatnim przez długie lata. Tadeusza przeniesiono do innej parafii, ja wyjechałem do Warszawy a proza życia dopełniła reszty. 06 czerwca 2010 r., w dniu ogłoszenia błogosławionym Kościoła katolickiego ks. Jerzego Popiełuszki pomyślałem o ks. Tadeuszu Malcu, z którym poznałem się przecież ‘pielgrzymując’ wspólnie do grobu ks. Jerzego. Postanowiłem poszukać Tadeusza korzystając z internetu a ponieważ Pan Bóg nie jest wrogiem nowych technologii znalazłem stosowną informację. Natychmiast zadzwoniłem pod wskazany numer. Młody wikary parafii w Rzgowie powiedział, że ks. proboszcz będzie za kilka dni i poprosił o numer telefonu. Byłem pewny, że Tadeusz oddzwoni i tak się stało. Po prawie 25 latach znów słyszeliśmy się. Rozmowa była dość zabawna gdyż Tadeusz, znany ze swojej gościnności i otwartości, zaordynował przyjazd natychmiast, choćby następnego dnia! Po kilkuminutowych pertraktacjach dowcipnie oświadczył: „powiadom chłopaków i przyjeżdżajcie przed moim urlopem; inaczej popsujecie mi wakacje bo będę tylko o was myślał”. Przyjechaliśmy na parafię do Rzgowa: Piotrek Wysocki, Darek Michalak, Grzesiek Grządziel i ja. Dowiedzieliśmy się, że Tadeusz bardzo ciężko chorował, wybudował w małej parafii w Świnach kościół i, co najważniejsze, kompletnie nie zmienił się! Utyskiwał jednak na szerzącą się biedę i upadek obyczajów ale mogliśmy też dostrzec jego dyskretną pomoc dla parafian ze Świn, z którymi zaprzyjaźnił się i wspierał zgodnie z ewangelicznym przesłaniem. Stale go zresztą odwiedzali świadcząc o swojej wdzięczności i szacunku dla byłego gospodarza niewielkiej parafii.
Od spotkania w 2010 r. dane nam było spotkać się jeszcze kilka razy. Odwiedził mnie w Warszawie znów przy okazji bytności przy grobie ks. Jerzego. Spotkaliśmy się także w Rzgowie omawiając plany spotkania w większym rodzinnym gronie, gdyż Tadeusz bardzo chciał aby jego uczniowie, jak o nas mawiał, przyjechali do niego z rodzinami. Tego nie udało się dokonać i cisną się na usta znane słowa wiersza ks. Twardowskiego…
Tadeusz potrafił zaskakiwać. Pewnej soboty rano obudził mnie telefonem informując, że będzie za pół godziny w parafii św. Stanisława Kostki przy grobie ks. Jerzego i czy moglibyśmy się spotkać. Po około dwudziestu minutach byłem na Żoliborzu przy grobie ks. Jerzego oczekując Tadeusza. W pewnej chwili zajechał autokar a z niego wysiadło kilkudziesięciu młodych ludzi w towarzystwie rozpromienionego Tadzia. Poszliśmy razem do grobu na krótką modlitwę po czym Tadeusz filuternie do mnie uśmiecha się i oświadcza: „a teraz pan profesor z uniwersytetu opowie wam o ks. Jerzym i ważnych zasadach w życiu”. O kurczę! Mówiłem trochę o ks. Jerzym, trochę o Tadeuszu w tym symbolicznym dla nas miejscu, aby zgromadzona młodzież miała świadomość z jakim wyjątkowym kapłanem obcuje. Po mszy Tadeusz z uśmiechem zagaił, że przeprasza, że mnie ‘wrobił’ ale chciał uatrakcyjnić pobyt młodych ludzi w stolicy obecnością kogoś z uniwersytetu bo on jest tylko prostym księdzem. Ot cały Tadek.
Ziemskie spotkania z ks. Tadeuszem dobiegły końca. Teraz pewnie bacznie spogląda na nas z wysoka pilnując, aby zasady, którym był wierny przez całe swoje życie były respektowane. Obserwuj bacznie Przyjacielu i strofuj gdyż ci, którzy mieli zaszczyt należeć do grona Twoich przyjaciół wiedzą, że Twoja droga była prosta i słuszna. Drogi Tadziu, dziękuję za wszystko, Bóg z Tobą.
Dziękuję za ten wpis. Pochodzę spod Nowego Sącza, z sąsiedniej miejscowości i szukając informacji o ks.Tadeuszu trafiłem na tę stronę. Ucieszyło mnie to co przeczytałem. Z różnych powodów ks.Tadeusz był traktowany w rodzinnej miejscowości z lekkim dystansem. Może chodziło o to, że zanim poszedł do seminarium pracował (o ile dobrze pamiętam) w Pogotowiu Ratunkowym. Może o to, ze uczył się w seminarium łódzkim a nie naszym, tarnowskim. Może jakieś sąsiedzkie urażone ambicje. Od 30 lat nie miałem żadnych informacji o nim. Z tego wpisu dowiedziałem się, że niestety nie żyje. Ale dowiedziałem się również, że był dobrym kapłanem. I to mnie ucieszyło. Dziękuję.
Był wspaniałym człowiekiem i wyjątkowym kapłanem, miałam to szczęście, że go poznałam. Moi synowie byli ministrantami. Razem z ministrantami ze Rzgowa ks. Tadeuszem i naszym księdzem pojechali na obóz do w góry do rodzinnej miejscowości ks. Tadeusza. Też tam byłam z mężem i młodszymi moimi dziećmi. Ks. Tadeusz uczył się i pracował w łódzkiej diecezji ale kochał góry, znał je i biegał z ministrantami po nich jak mało kto. Jego mama była wspaniałą i pracowitą kobietą. Podęła się przygotowywaniu dla obozu posiłków. Pamiętam te dziesiątki naleśników, które znikały w mgnieniu oka. Dziękuję że mogłam go spotkać na swej drodze. Niech Światłość Wiekuista Świeci Mu Na Wieki.
Kiedy to czytam to się wzruszam i biję w piersi. Nie doceniałem go. Pochodzę z jego rodzinnej parafii, ze Świniarska. Z tej parafii wyszło wielu księży ale droga Tadeusza Malca była nietypowa. Nie wstąpił do seminarium zaraz po szkole. Z tego co pamiętam pracował jako sanitariusz. To pierwszy minus. Kolejnym było to, że wstąpił do seminarium w Łodzi a nie w Tarnowie. Seminarium w Tarnowie w tamtych czasach mogło przebierać między kandydatami. Być może nie miał szans się tam dostać więc wybrał Łódź. To kolejny minus. Jakieś minusy by się jeszcze znalazły. Jak teraz czytam o nim to się zastanawiam czy o wszystkich tych „lepszych” co to skończyli seminarium w Tarnowie też ktoś napisze tyle dobrego? Przepraszam, że Cię nie doceniałem księże Tadeuszu.