Fundacja Wolność i Pokój

Centrum Informacji

Niepotrzebne wybory

Jarosław Kapsa

Nie idę na wybory, nie będę w II turze decydował, kto ma zostać prezydentem mojego miasta. Ma moim miastem rządzić przedstawiciel Lewicy czy reprezentantka PiS…? Dla mnie to bez różnicy tak jak wybór między coca-colą a pepsi. Niepotrzebne wybory nie są świętem demokracji, ale drgawkami konającego organizmu, agonią samorządności terytorialnej, a tym samym normalnego państwa.

Normalność to słowo cenione i przeceniane, wynikające z subiektywnej oceny. Możemy więc zdefiniować „normalność ustroju państwa”, jako pewną zgodność z umową społeczną, jaka jest Konstytucja. A zatem system zarządzania powinien wynikać z „ducha praw” określonego w preambule: „pomni gorzkich doświadczeń z czasów, gdy podstawowe wolności i prawa człowieka były w naszej Ojczyźnie łamane, pragnąc na zawsze zagwarantować prawa obywatelskie, a działaniu instytucji publicznych zapewnić rzetelność i sprawność, w poczuciu odpowiedzialności przed Bogiem lub przed własnym sumieniem, ustanawiamy Konstytucję Rzeczypospolitej Polskiej

jako prawa podstawowe dla państwa oparte na poszanowaniu wolności i sprawiedliwości, współdziałaniu władz, dialogu społecznym oraz na zasadzie pomocniczości umacniającej uprawnienia obywateli i ich wspólnot”.

Ta normalność wymaga kompromisów, bez zdolności do ich zawierania nie ma mowy o współdziałaniu władz, dialogu społecznym i pomocniczości. „Czy są takie sprawy, które należą tylko do społeczeństwa, do których państwo nie powinno się mieszać, czy też przeciwnie, państwo ma obowiązek wszystkim zarządzać, a społeczeństwu wolno tylko tyle, jak dalece mu państwo pozwoli? [… ] Państwo totalne robi przez swoje urzędy wszystko, co tylko da się pomyśleć [… ] Środek ciężkości państwa jest oczywiście przy rządzie i nie może być inaczej [… ] Chodzi o to, czy do rządu centralnego ma należeć wszystko, co tylko dzieje się w kraju. Czy wszystkie błahostki mają stanowić przedmiot rozporządzeń i dekretów ministerialnych [… ] Słowem: czy cała administracja, wszystkie urządzenia państwowe i społeczne, mają być nakręcane z góry przez centrum [… ] Przeciwieństwem tego jest system decentralistyczny. Zwolennicy jego są tego zdania, że jak najmniej spraw winno należeć do rządu centralnego a jak najwięcej spraw i interesów powinno załatwiać się na miejscu jak tego pragnie ludność miejscowa [… ] Decentralizacja oddaje dużo władzy w ręce reprezentantów ludności miejscowej [… ] Nie ma lepszego sposobu na zadzierzgnięcie przyjaznych węzłów pomiędzy krajem a rządem centralnym jak decentralizacja1

Słowa Feliksa Koniecznego, pisane u zarania PRL, powielają treści znane od połowy XIX w., wartości deklarowane tak przez „ojców” przedwojennej samorządności (Adolf Suligowski, Piotr Drzewiecki, Wincenty Witos, Herman Lieberman), jak i przez twórców współczesnych wspólnot (Zygmunt Regulski, Jerzy Stępień, Walerian Pańko, Michał Kulesza). Treści postulowane przez „ojców samorządności” zostały wpisane do naszej Konstytucji, stanowią podstawę systemu ustrojowego państwa. Art 15: „Ustrój terytorialny Rzeczypospolitej Polskiej zapewnia decentralizację władzy publicznej. Art 16: „Ogół mieszkańców jednostek zasadniczego podziału terytorialnego stanowi z mocy prawa wspólnotę samorządową.Samorząd terytorialny uczestniczy w sprawowaniu władzy publicznej. Przysługującą mu w ramach ustaw istotną część zadań publicznych samorząd wykonuje w imieniu własnym i na własną odpowiedzialność.”

Cóż jednak z tego; praktyka naszego życia politycznego umożliwia rządzącym swobodne naruszanie zasad umowy społecznej. Można tak interpretować literę prawa, by zabić intencje, zniszczyć ducha praw. W polityce liczy się siła narzuconej narracji; na tych, którzy gorliwie chcą trzymać się Konstytucji patrzy się jak na naiwnych idealistów, czasem przydatnych „poputczików”, a czasem szkodliwych „uparciuchów”. Gdy dobro państwa ustępuje przed dobrem partii, argument, że państwo centralistyczne jest tworem słabym, niezdolnym do wypełnienia swoich podstawowych funkcji, że nie jest formą obywatelskiej wspólnoty, lecz okupacją tej wspólnoty przez biurokratów, że nie buduje poczucia odpowiedzialności wolnych ludzi za dobro wspólne… tego rodzaju argumenty tracą sens wobec leninowskiej prostoty pytania „kto kogo..”. Nie ważne jaka Polska, ważne czyja… Nie ma sensu uleganie partyjnej narracji, kto winien jest niszczeniu polskiej samorządności terytorialnej. Recentralizowano system zarządzania krajem starannie i konsekwentnie od ćwierćwiecza, uczestniczyła w tym Lewica, PO i PiS. Być może źródłem tego jest wodzowska centralizacja partii politycznych, bo żaden autorytarny wódz nie znosi żadnych form niezależności. Wskazać trzeba nie sprawców, lecz istotne elementy niszczenia samorządności.

W imię populistycznego hasła „oszczędności”, od wyborów w listopadzie 2002 r., zmniejszono blisko o połowę liczbę radnych gmin, powiatów i województw. W 1990 r. w Częstochowie wybierano 50 radnych, po zmianach 28. Oszczędności z tego tytułu nie odnotowano, bo nowa rada, rezygnując z deklarowanego społecznikostwa, przyznawała sobie znacząco wyższe diety. Zmiana przyniosła inne istotne skutki. Rada Miasta straciła walor reprezentacji znacznej części mieszkańców. Ordynacja proporcjonalna preferuje duże partii, uniemożliwia to zdobycie mandatów radnych przez rozmaite lokalne komitety lub pospolite ruszenia społeczników. Od 2002 r. zdecydowaną większość w radzie stanowili przedstawicieli ogólnopolskich partii (Lewica, PO, PiS); lokalne komitety niezależne zdobywały 1-2 mandaty na 28 (nie wliczam do tego grona reprezentantów „partii prezydenckiej”). Zauważalny był także inny element braku reprezentatywności. Do 2002 r. w radzie reprezentowani byli przedstawiciele dzielnic peryferyjnych, odczuwających silną tożsamość lokalną (Zawodzie, Kiedrzyn, Dźbów, Lisiniec). Włączenie tych dzielnic w duże okręgi wyborcze, spowodowało poczucie braku własnej reprezentacji. Następstwem tego stał się zanik aktywności, widocznej w postaci społecznych Rad Dzielnicowych. W dużych okręgach wyborczych rozpoznawalność osobista ma mniejsze znaczenie niż etykieta partyjna, w efekcie wybrani radni czują się bardziej przedstawicielami partii niż mieszkańców. Z tym też wiąże się swoiste „uzawodowienie” radnych. Stworzyła się grupa polityków lokalnych, których pozycja materialna, zawodowa i społeczna zależna jest od awansu z nadania partyjnego. Partie zapewniają swoim atrakcyjne materialne stanowiska w instytucjach, jednostkach i spółkach publicznych. Z tym wiąże się proceder „kupowania” głosów w Radzie. W czasie ostatniej kadencji prezydent Częstochowy miał, bez względu na układy polityczne, trwałą 15-18 – osobową większość; tyle radnych materialnie korzystało z pracy na rzecz instytucji miejskich, pracy nadanej przez prezydenta. Praktyka częstochowska nie różni się od praktyki w innych miastach. W efekcie obecne rady w niewielkim stopniu różnią się od PRL-owskich MRN-ów; ogół społeczeństwa nie postrzega ich jako swoich przedstawicieli.

Druga, istotna zmiana, także wprowadzona od wyborów 2002 r., to bezpośredni wybór prezydentów, wójtów, burmistrzów. Poprzednio zarząd gmin był kolektywny, zależny od większości w radzie. Prowadziło to do licznych zmian władzy, czasami paraliżowało ich zdolność wykonawczą. Wprowadzają praktycznie nieodwoływalną „jednowładzę” prezydencką nie zadbano o zrównoważenie tego zwiększeniem uprawnień kontrolnych i uchwałodawczych rad. W efekcie w większości gmin i miast mamy rodzaj „demodyktatury”, gdzie władza wykonawcza jest ponad kontrolą społeczną. Gdy do tego dodamy możliwość kupowania radnych oraz czerpania ze środków publicznych funduszy na kampanię wyborczą, „demodyktatury” stają się zjawiskiem trwałym. W ostatnich wyborach w większości samorządów gmin wygrywali rządzący wójtowie, burmistrzowie i prezydenci; a wygrane owe nie miały wiele wspólnego z jakością ich rządów. Wzorem idealnym dla władzy może być wójt podczęstochowskiej Wręczycy, rządzący nieprzerwanie 44 lata (od naczelnika gminy w 1975 r. po dobrowolną, wymuszoną śledztwami CBŚ, rezygnację w 2010 r).

Są także zmiany o charakterze drobnym, wprowadzane konsekwentnie przez centrum, w sposób niezauważalny lub akceptowany przez społeczności. Zasadą ich jest rozpychanie się centrum, wkraczanie w domenę zadań własnych samorządów, narzucanie form prowadzenia polityki gminnej. Konstytucja mówi o wykonywaniu zadań własnych na odpowiedzialność samorządów i w sposób przez samorządy określony. Rząd jednak zawsze może wymyślić sposób pominięcia tego. Rozwój bazy sportowej jest w teorii zadaniem własnym samorządu; ale rządowy „dobry wujek” może wszystkim narzucić konieczność budowy jednakowych boisk „orlików”, bo taką miał potrzebę. Zarzuty, że mistrzem tej formy centralizacji był PiS, bledną, bo nowy „demokratyczny” rząd z entuzjazmem wchodzi w buty poprzedników. Widoczne to jest w liczbie ministrów i wiceministrów, co gorsza większość z nich, zamiast przyzwoitego lenistwa, preferuje aktywność. Istnienie, przykładowo, instytucji rzecznika praw dziecka, było dla społeczeństwa sprawą obojętną, póki rzecznik był leniem. Teraz mamy aktywistkę, z zapałem wdrażającą tzw. „ustawę kamilkową”, tworzącą nowe służby specjalne, kontrolujące, czy w gminach realizowane są procedury chroniące dzieci przed zagrożeniami ze strony rodziców, nauczycieli, trenerów lub opiekunów harcerskich. Może intencje są szlachetne, lecz jest to wejście w butach w sferę, która powinna być elementem polityki samorządowej, zgodnej z lokalnymi potrzebami i przez wspólnotę lokalną akceptowaną .

Najgłośniej mówi się o ograniczaniu samorządności poprzez ograniczanie ich finansowania. Samorządy nie są ciałem obcym w państwie. Finansowanie zadań własnych i zleconych jest utrzymywaniem niezbędnych społeczeństwu usług publicznych. Pani ministra może deklarować wolę budowania żłobków, inna pani – chęć tworzenia „szkół przyjaznych”, ktoś z centrum jest za odbudową komunikacji zbiorowej lub za budową publicznych osiedli mieszkaniowych… Wszystkie te deklaracje dotyczą sfery zadań samorządu, a ich realizacja związana z finansowymi możliwościami wspólnot. Od gminy także jest zależny jest wybór priorytetów, uwzględniać musi potrzeby lokalnych. Jak miasto karleje w sensie demograficznym (jak moja Częstochowa), to nie potrzebuje żłobków, lecz punktów pomocy geriatrycznych… Ze względu na lokalne różnice potrzeb kwestia finansowania samorządów jest tematem trudnym. W 1990 r. przyjęto założenie, że formy finansowania gmin muszą pokryć 100 % kosztów wypełnianych przez nie zadań, a dodatkowo gmina dysponować musi, nie mniej niż 10% ogółu budżetu, środkami na wydatki majątkowe (inwestycje, modernizacje, zakupy środków trwałych). Ten rachunek dziś nie istnieje, gminy otrzymują ok 60% środków związanych z wykonywaniem usług edukacyjnych, niedobory łatają obniżaniem standardów wykonywania innych usług. Środki inwestycyjne nadaje centrum, wedle swojego uznania potrzeb; dotyczy to także środków europejskich. Trzeba tu jednakże zauważyć, że sama samorządność nie jest gwarancją racjonalności w wydawaniu środków publicznych. Zwłaszcza w systemie „demodyktatury” liczy się bardziej populistyczny efekt „łał”, niż rzeczywiste potrzeby wspólnoty. Na poziomie miast znajdziemy szereg odpowiedników CPK, „przekopu mierzei”, odbudowywanych Pałaców Saskich, projektowanych piramid. Socjalizm gminny w przedsiębiorstwach komunalnych nie odbiega od socjalizmu przedsiębiorstw państwowych; z podobną wrogością wobec ludzi korzysta z przywileju monopolisty.

Państwo centralistyczne, zawłaszczone przez partie polityczne, to twór słaby, nie wypełniający swoich podstawowych zadań. Jeśli ktoś uważa inaczej, to niech poczyta o historii dyktatur. Zazwyczaj kończą one żałośnie, pozostawiając po sobie ruiny i nostalgiczne rojenia o – zniszczonej przez obcych – wielkości. Na tego typu nostalgiach żerują polityczni przedsiębiorcy obiecujący, że silna władza centralna rozwiąże wszelkie nasze problemy. Jest to niebezpieczna ułuda, niezależnie czy takowe obietnice składa pan Kaczyński, pan Tusk czy pan Czarzasty… Jeśli kto twierdzi, że jego celem jest odbudowa normalnego, demokratyczno-liberalnego państwa, nie powinien przenosić partyjnych „walk plemiennych” na poziom wspólnot lokalnych, ale cierpliwie i konsekwentnie odbudowywać ich samorządność. Minimum oczekiwań, to przywrócenie stanu prawnego z 1999 r., a więc z czasów poprzedzających niszczącą Polskę partiocentralizację.

Niestety w tej sprawie dysponuję tylko jednym argumentem: bo to jest dobre dla Polski. Widzę więc uśmieszek zawodowego polityka, z pytajnikiem w oku: a co ja będę z tego miał… Obiecać mu mogę tylko przejściową satysfakcję, że go nie kopnę w d…

1F. Konieczny „Administracja obywatelska” „Niedziela” nr 22 z 1-7.06.1947 r

Dodaj komentarz

Information

This entry was posted on 23 kwietnia 2024 by in Biurokracja, Społeczeństwo and tagged .

Zasady kopiowania z witryny FWiP

Wszelkie materiały publikowane w Centrum Informacji FWiP publikowane są na zasadach licencji Creative Commons 3.0 BY-NC (Uznanie Autorstwa - Użycie Niekomercyjne) chyba, że jest zaznaczone inaczej.

Odpowiedzialność za treść artykułów

Artykuły są wyrazem poglądów ich Autorów. Za treść przedruków, ogłoszeń itp., jeśli nie jest zaznaczone inaczej, odpowiada redaktor odpowiedzialny. Dokumenty i stanowisko Fundacji Wolność i Pokój muszą być sygnowane przez władze Fundacji zgodnie z jej Statutem

Kontakt z redakcją witryny FWiP