Fundacja Wolność i Pokój

Centrum Informacji

Nie wszystko, trochę, o mojej Matce

Kazimierz Suszyński

To był marzec 2001r. Trwała jeszcze 3. kadencja Sejmu RP, z dogorywającym AWS. Na 104. posiedzenie zaproszono kombatantów Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość”, wśród nich moją Mamę.


Grupa posłów z AWS wsparta przez część Unii Wolności, doprowadziła do podjęcia uchwały z zapisem, że ’„Wolność i Niezawisłość” – następczyni Armii Krajowej – dobrze zasłużyła się Polsce’. Odpór temu, nieskuteczny, dawał głównie poseł-amerykanista Longin Pastusiak. Gdy mówił, obecni na galerii sejmowej, kombatanci, opuścili salę sejmową, podobnie jak oburzeni posłowie AWS-u oraz części Unii Wolności i PSL-u. Uchwała przeszła choć nie poparło jej SLD. Mama nabuzowana, ale i zadowolona, wróciła do Wrocławia. Sejmowe kłótnie podsumowała: nareszcie, teraz już wszyscy zobaczyli kto to jest, kim są ci komuniści i ich sojusznicy, przecież to było transmitowane na żywo!. Cała Polska się dowiedziała i nikt im już nie uwierzy.


Kilka miesięcy później, pod hasłem „Przywróćmy normalność, wygrajmy przyszłość”, SLD wygrał wybory z wynikiem 41,04%., a marszałkiem Senatu został właśnie Longin Pastusiak.


Uchwała oraz rzeczywiste uruchomienie IPN, a zwłaszcza działania grupy młodych historyków, skupionych wokół śp. Janusza Kurtyki, utorowały drogę do zmian urzędowego postrzegania tych niedostrzeganych kombatantów. Podjęto oficjalnie dotąd nieobecne tematy, otworzyły się ścieżki honorowania – awanse oficerskie, odznaczenia państwowe i uprawnienia kombatanckie.


Po 10 latach, mocno już schorowana, Mama zniedołężniała, Wtedy też po raz pierwszy obchodzono Narodowy Dzień Pamięci o Żołnierzach Wyklętych. Zależało mi na Jej udziale w obchodach, aby poczuła satysfakcję, by ujrzała namacalne owoce postawy Jej towarzyszy broni, śp. Męża i Jej samej. Opierała się, zasłaniała niemocą, trudną sytuacją … zapewniałem o wszelkiej pomocy – w końcu uległa. Było piękne słoneczne przedpołudnie gdy dotarliśmy na Cmentarz Osobowicki pod pomnik Ofiar terroru komunistycznego. Całą uroczystość wytrzymała stojąc – proponowałem załatwienie jakiegoś siedziska, odmówiła. Stała opierając się na lasce podczas modlitwy, przemówień, ceremonii składania wieńców. Trwała tak pogrążona w myślach, wspomnieniach, modlitwie, podczas gdy rozeszły się poczty sztandarowe i większość przybyszów. Odjechaliśmy i my. Była zmęczona jednak przede wszystkim wzruszona, pełna wdzięczności, jeszcze wielokrotnie dziękowała za skuteczne naleganie i pomoc w uczestnictwie – choć na co dzień zanurzona w historii i wspomnieniach, to jednak znów mogła uczestniczyć w czymś wprost namacalnym.

Mama – wówczas Helenka – przyszła na świat 11 października 1923r. jako najmłodsza, w wielodzietnej rodzinie Drozdowiczów. Stało się to w Berezweczu, na najodleglejszym wschodnim cypelku II RP, gdzie Polska graniczyła z Łotwą i sowietami (obecnie to teren Białorusi). Tam, w pobliskiej, granicznej Dziśnie, rozpoczęła naukę w szkole powszechnej, a następnie w Państwowym Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcącym im. x.Grzegorza Piramowicza, które zasłużenie zyskało sobie miano „Orlego Gniazda”. Jeszcze przed wojną część rodzeństwa usamodzielniła się. Zamężna z byłym legionistą, najstarsza siostra, Marysia mieszkała niedaleko z córkami, niewiele młodszymi od Helenki. Bracia Jan i Leopold rozpoczęli karierę w wojsku RP. W styczniu 1939r., w wypadku ginie ojciec, Feliks Drozdowicz, dzierżawca prowadzący majątek dający utrzymanie rodzinie. Wdowa Anna, oprócz Helenki, wciąż ma pod opieką niedołężnego syna Władka i córkę Emilkę. Syn Romuald wciąż mieszka razem, choć zdążył się ożenić i podjąć pracę.

W niedzielę 17 września Mama wyjechała do internatu, w Dziśnie, aby nazajutrz zjawić się na rozpoczęcie nauki. Jak wspomniałem było to miasto graniczne i z daleka słychać już było próby stawiania oporu wkraczającym bolszewikom – to nieliczni żołnierze KOP i grupka samoobrony pod wodzą jednego z nauczycieli maminego gimnazjum. Do celu Helenka już nie dotarła, nie powróciła też do domu rodzinnego. Z napotkaną grupą zdesperowanych uchodźców, przedostała się na Łotwę, gdzie ich internowano. Opuściła rodzinne strony na zawsze – z częścią rodzeństwa miała się już nigdy nie zobaczyć. Intuicja i wychowanie – zasłyszane od starszego pokolenia historie, sprzed niespełna 20 lat, podpowiadały, niemal 16-letniemu, dziewczęciu, że lepsza nieznana przyszłość wśród obcych niż pewne sowieckie poddaństwo. Czarne przewidywania okazały się niezwykle trafne.

Niecałe 5 m-cy później nadeszła noc 9/10 lutego 1940 – czas pierwszych masowych deportacji. Z pozostawionego przez Helenkę, domu rodzinnego wywożą wszystkich mieszkańców. Władek – inwalida – pozostający pod opieką 55-letniej matki nie stanowi żadnej przeszkody – sowieckie państwo odważnie zwalczało wykluczenia niepełnosprawnych  – jadą ze wszystkimi czyli z Emilką, Romkiem i jego żoną Lolą.  W tamtym czasie szerokie tory СЖД (Советские железные дороги)  spięły już brzegi Dźwiny – nad którą mieszkali, i Dwiny – w dorzeczu której mieli dokonać żywota, wnosząc swój wkład w budowę kraju rad. Droga długa, zwłaszcza czasowo i te postoje – czas na usunięcie zwłok. Za którymś razem, po dwóch dobach dostaną gorącą wodę, miną kolejne – wydadzą raz chleb innym razem chochlę gotowanej kaszy. Te przeprawy do piekła arktycznych lodów doczekały się wreszcie wielu relacji świadków, bądź swoich literackich opisów – nie jest mi wiadome aby w ich drodze wydarzyło się coś  wyróżniającego – ot tygodnie (sic!) bezduszności, udręczenia chłodem i głodem, a nade wszystko upodlenia. I tak dopóki szerokich torów starczało, co akurat wypadło w Kotłasie  (Котлас, Архангельская область ). Potem lokalny transport, po lodzie w dół rzeki – Wierchnietojemskij rajon (Верхнетоемский район) i dalej – docelowa Jużnaja Kargowa (Южная Коргова).  We wszystkich tych miejscach, teraz, po wielu dziesięcioleciach, dopala się niekiedy znicz – znak, że jakaś ekstremalna, survivalowa, bądź motocrossowa (i raczej z Polski) ekipa dotarła na te prowizoryczne cmentarze.

Romka, który w przededniu zesłania zdążył się zaangażować w działalność niepodległościową, aresztowano tam, na północy, i skazano na 25 lat więzienia.


Brat Leopold trafił do oflagów, z których uciekał trzykrotnie aby za 3. razem skutecznie przez Hiszpanię przedostać się do Anglii, skąd przybył do Europy u boku gen. Maczka.


Jan uniknął niewoli i rozpoczął konspiracyjne życie w Wilnie – z czasem został szefem sztabu II Zgrupowania AK Okręgu Wilno.


Marysia wraz z córkami została deportowana do Kazachstanu ze wszystkimi tego konsekwencjami, a jej męża osadzono w więzieniu NKWD.


Z domu, w którym mieszkali, w krótkim czasie nic nie zostało – nie tylko z dobytku ale i ze śladów, pamiątek, a wkrótce i zabudowań.

Mama, najmłodsza – otoczona miłością rodziny – wyrwana z tej atmosfery, pracowała przy wydobyciu torfu w rejonie Siguldy. Choć praca była ciężka, to po latach dość dobrze wspominana z uwagi na życzliwość ludzi i liczne kontakty z Polakami.


Latem 1940 przyszła kolej i na Łotwę. Kraj zajmują bolszewicy ustanawiając na pół wieku Łotewską SRS. Wprowadzają nowe porządki i obozy filtracyjne. Tępią potencjalnych łotewskich oponentów, wyławiają polskich funkcjonariuszy państwowych, których szczęście polega na tym, że przeczekali „Katyń”. W tych okolicznościach dochodzi do pierwszych paskudnych relacji Helenki z sowieckimi władzami obozu. Krnąbrna nastolatka dostaje kary – izolację, karne roboty – łagodne, jakbyśmy ocenili, mając obecną wiedzę o tamtym systemie. Ostatecznie wysyłają ją do pracy w fabryce celulozy. Nie potrwało to długo – Sowietów przepłoszyli Niemcy.


Dla Mamy jest to szansa odszukania kogoś z rodziny. Dowiaduje się o niewoli Polusia (Leopolda) i odnajduje Janka, który informuje o wywózce w głąb ZSRS wszystkich pozostałych bliskich oraz pomaga jej przyjechać i zamieszkać w Wilnie. Początkowo Helenka pracuje w fabryce pończoch. Zaangażowany w ruchu oporu brat, wciąga ją w wileńską konspirację. W 1942r. zostaje zaprzysiężona i odtąd posługuje się pseudonimem „Orlica”.


Przez dłuższy czas, pracując w restauracji, prowadzi punkt kontaktowy, jest łączniczką, dostaje też zlecenia obserwacji zjawisk i ludzi. Wszystko do czasu gdy, w przededniu „Burzy”, zaczęto szkolić kobiety tworząc służbę sanitarną. Odbywa taki kurs i w tej roli – w szpitalu polowym, gdzieś w Kolonii Wileńskiej – służy w lipcu 1944 roku podczas operacji „Ostra Brama” czyli próby opanowania Wilna przez oddziały powstańców i partyzantów z Wileńszczyzny i Nowogródczyzny. W tym samym czasie, Czarnym Traktem, jej przyszły mąż, Leon Suszyński – „P-8”, prowadzi swój pluton na czele natarcia na to miasto. Choć wkrótce ich życie splecie się na dobre i złe, to jeszcze musi minąć rok z okładem aby poznali się w innym terenie i okolicznościach.


Ostatecznie wojska niemieckie zostają wyparte przez ogromne siły sowieckie przy współpracy AK. Taktyczny sojusz szybko przechodzi w kolejną, zwyczajową w przypadku ZSRS, fazę. NKWD pacyfikuje opanowany teren. Niedawni powstańcy trafiają do więzień; zwarte oddziały partyzantów zwabia się do Puszczy Rudnickiej, gdzie otoczonych, rozbraja się i zamyka do obozu. Część nie podporządkowuje się temu scenariuszowi i próbuje wyrwać się z matni – wśród nich jest wspomniany już Leon – „P-8”, który przebija się na Białostocczyznę.


Zdemobilizowana Helena próbuje wtopić się w nową sytuację, wraca do życia cywilnego i do pracy. Okazuje się jednak, że i ona, niemal nikomu nieznana dziewczyna, budzi zainteresowania władz okupacyjnych. Zatrzymana bez materiałów obciążających wypiera się przynależności do AK i zostaje zwolniona. Wkrótce ponownie NKWD próbuje dopaść ją w miejscu zamieszkania – nie zastają, nie zgłasza się na wezwania i zaczyna szukać sposobności wydostania się z osaczenia – chce za linię Curzona. Paradoksalnie pomocne okażą się umiejętności sanitariuszki i wojsko berlingowskie, któremu doskwierał brak służb medycznych. Angażują ją jako pielęgniarkę do pomocy sanitarnej. W okolicy Bożego Narodzenia 1944r., wojskowym eszelonem, opuszcza swoje ukochane Wilno na zawsze – nigdy już tam nie powróci. Wysiada w Białymstoku. Ma być pielęgniarką w przychodni wojskowej, przy formowanym w tym mieście 4. zapasowym pułku piechoty. Jednostka ma pacyfikować nastroje. Wyższą kadrę stanowią Rosjanie i importowani z ZSRS komuniści. Oficerami niższego szczebla i żołnierzami są wcieleni partyzanci AK oraz rekruci z rejonu stacjonowania. Raczkująca informacja wojskowa, mimo aresztowań, nie panuje nad nastrojami. Kolportowane są ulotki i odezwy, liczni dezerterują. Pułk trwa we względnej spójności tylko za sprawą obecności milionowej armii ZSRS, zatrzymanej na Podlasiu. Gdy wiosną 1945r. odchodzi sowieckie wojsko, pozostawienie większej jednostki złożonej z ideologicznie niepewnych żołnierzy stanowi problem. Ludzie są świadomi z kim mają do czynienia – tutaj dwukrotnie, w 1920 i 1939 roku, instalowała się władza bolszewików.


Mieszkańcy okolicznych wsi, szukający pomocy medycznej w przychodni, opowiadają o, odradzających się w lasach, oddziałach partyzanckich AK-AKO, zasilanych dezerterami i przybyszami po świeżych przeżyciach za Niemnem. Gdy Europa świętuje zwycięstwo nad Niemcami – 9 maja, z aresztu, tuż obok jednostki, ucieka ponad 100 więźniów UB, podobnie w nieodległym Grajewie. Komuniści zapobiegając ewentualnemu przejściu całego pułku na stronę AK – AKO, będą przerzucać jednostkę do Gdańska. Zanim do tego dojdzie, Helena wraz z drugą pielęgniarką, uciekają z jednostki do lasów w rejonie Czarnej Wsi. Wybór nieprzypadkowy – słyszały, że właśnie tam kilkusetosobowy oddział AK-AKO potrzebuje sanitariuszek. W ten sposób od maja 1945r. trafiła w szeregi Zgrupowania Armii Krajowej Obywateli (AKO) krypt. „Piotrków”, a po jego rozwiązaniu, od jesieni tegoż roku, do oddziału samoobrony WiN, dowodzonego przez, wspominanego wcześniej, „P-8” – Leona Suszyńskiego.

Grupa w różnych okresach liczy od 25 do 40 uzbrojonych i umundurowanych partyzantów. Kwaterują w leśnych obozowiskach, ziemnych bunkrach, czasami u życzliwych gospodarzy – po stodołach, strychach lub piwnicach.

Z zeznań ujętego rannego żołnierza, dręczonego o innych członków oddziału:
(…)ps.”Orlica” nazywają ją Mańka z Wilna sanitariuszka, posiada pistolet 7-kę.      Rysopis: nieduża, ryżowata, twarz okrągła, lat 22-23.(…)

Działają na terenie, z którego do końca nie da się ich wyprzeć. To głównie obrzeża Puszczy Knyszyńskiej przylegające do przedmieść Białegostoku. Mama pozostaje tam pod bronią nieprzerwanie do 15 kwietnia 1947r., tj. do chwili ujawnienia całej grupy, zgodnie z rozkazem otrzymanym z Okręgu WiN. Zdaje też wtedy swoją broń osobistą – 7-kę.


Wyjeżdża do Wrocławia i w czerwcu bierze ślub z dawniejszym dowódcą. Potem jest rok 1948 – w kwietniu rodzi Grażynkę, a w Sylwestra Męża zabiera UB. W ślad za nim sama trafia na kilka miesięcy do więzienia. Uwolniona nie dość, że „żona bandyty”, to jeszcze sama „z bandy”, co wprost mówią dokumenty. Leon z 8-letnim wyrokiem trzymany jest w więzieniach północno-wschodniej Polski. Helena poszukuje pracy, wychowuje córeczkę, jeździ, na ówczesne antypody, zobaczyć przez chwilę, albo i nie, Męża. Pomaga w tym czasie moja Babcia, która, po sowieckich perypetiach, akurat wraca z Afryki. Ten stan trwa 4 lata i 5 m-cy.


Kiedy traci nadzieję – 31 maja 1953r. – w ostatnim dniu obowiązywania amnestii z 1952r. – uwalniają Leona. Odtąd, przez kilkanaście lat, ich życie determinuje troska o przetrwanie, utrzymanie powiększonej rodziny, znalezienie mieszkania. Lekko nie jest. Przerwana edukacja obojga, bezpowrotnie utracone domy rodzinne i same rodziny – w przypadku Heleny rozrzuceni po świecie, często na niepewnym statusie niechcianego uchodźcy; w przypadku Leona – niemal doszczętnie wymordowani, zaś pozostali przy życiu borykają się z trudnościami i odium bliskich legendarnego „bandyty”.

W latach sześćdziesiątych oboje zaczynają uzupełniać braki w wykształceniu – wieczorowe liceum, matura, wieczorowe studia ekonomiczne. Po pracy, 4 razy w tygodniu, wieczorne zajęcia (sobota, rzecz jasna, robocza), w domu często nauka z rzężącą i terkoczącą Wolną Europą w tle. Brakowało ich wtedy – byłem mały.


To wtedy były obchody Millenium. Dla szczeniaka niezmierna udręka – wyczekiwanie z rodzicami na placu przed Katedrą, jakieś gromkie śpiewy, bolące nogi i, jak to w tłumie dorosłych, brak jakiejkolwiek widoczności – ale atmosfera w domu była na tyle czytelna, że nawet nie miałem pomysłu marudzić, utyskiwać na warunki – czułem wagę sprawy i naszej obecności. Taki dom stworzyli na tamte i późniejsze lata.

Marzec 1968. Moja siostra Grażyna, studentka biologii, uczestniczy w strajku w gmachu głównym Uniwersytetu im. B.Bieruta. Mama przygotowuje mnóstwo kanapek, konserw – wszelki prowiant jaki był dostępny – i razem z Ojcem roznoszą do miejsc strajków studenckich. Euforia, lęk i wstręt … wobec wszechobecnej partyjnej propagandy. Kłamstwa, odmawianie autentyczności wszelkim protestom i strajkom, obwinianie za nie Żydów i towarzysząca temu atmosfera szczucia. – wszystko wg dyrektyw idących z wydziału propagandy KC PZPR. – Jak strasznie niesprawiedliwe są te wszystkie głosy, które obciążają tym Polaków.


Co rusz jakieś wzmożenia: Grudzień 1970, echa protestów i procesów („taternicy”, bracia Kowalczykowie) emocjonowanie się, odległymi wówczas dla mnie, wydarzeniami jakiejś jednej czy drugiej wojny. Na początku lat 70-tych rodzice kończą studia. Mama dostaje nawet lepszą pracę, dzięki której udaje się lepiej zamieszkać, niemal w komforcie jak na owe czasy. Siostra kończy, a ja zaczynam studia. Stabilizacja … u nas niezupełnie, a nawet nigdy. Coraz częściej docierają do nas wydawnictwa emigracyjne. Pochłaniamy (na zmiany) pierwszy tom „Archipelagu Gułag”, Amalryka, „Bez ostatniego rozdziału” itd.. Radio nam dogrywa resztę – przeżywamy okresy szczególnych pobudzeń – wojny z komunizmem na świecie, zmiany, nomen omen, w konstytucji, Czerwiec 76 i ciąg dalszy. Pojawiają się krajowe wydawnictwa spoza cenzury.


W domu nie było ostentacyjnego kultywowania tradycji – ona po prostu żyła z nami – w głowach, pamięci, rzadkich rozmowach – wiedzieliśmy o rocznicach, traumatycznych wydarzeniach, zjawiskach. Owszem, Rodzice bywali na nielicznych wówczas mszach okolicznościowych, spotykali się z kolegami z dawnych lat, niekiedy poznawali nowych po zbliżonych przejściach – za tym zawsze szedł podskórny przekaz.

W 1979r., z powodu choroby Męża, Mama przeszła na przyspieszoną emeryturę. Niestety, pomimo ciągłej opieki i wszelkich starań, po 7 miesiącach, ukochany Leon zmarł. Był to cios po którym długo się podnosiła. Utraciła punkt oparcia – człowieka darzonego miłością i niewymuszonym szacunkiem Łagodziło ogromne zaangażowanie w pomoc przy wydawaniu i kolportowaniu wydawnictw bezdebitowych – napięcie, pochłonięta uwaga. Potem Sierpień 80, znowu ta euforia zakończona stanem wojennym i, tym razem, uwięzionym synem. Nastąpiła szczególna mobilizacja – odnalazła się jednocześnie w nielegalnych strukturach i w Arcybiskupim Komitecie Charytatywnym. Wspomagała ruch wydawniczy (matryce, materiały, informacje) i kolportaż. Niosła wsparcie represjonowanym i ich rodzinom. Wielokrotnie udostępniała mieszkanie na cele spotkań – na różnym szczeblu. Jednocześnie podejmowała różne prace dorabiając do emerytury. Z tego okresu i ówczesnych relacji pochodziły bliskie więzi z nieodżałowaną śp. Teresą Kluźniak – młodszą, niezmordowaną koleżanką, która mocno wsparła Mamę w nawiązywaniu kontaktów z kombatantami z innych ośrodków. Współdziałały przy tworzeniu autentycznych więzi kombatanckich – ci ludzie mieli wówczas niewiele ponad 70, 60 a niekiedy 50 lat! Potem odbywały się spotkania, w tym i te, mające charakter manifestacji – kilkakrotne na Wykusie, zakończone pogrzebem „Ponurego”; obrona „wrocławskiej Łączki” etc. W tym gorącym czasie trzykrotnie została babcią – w 1982, 1985 i 1989.

Rok 1989 sprawił, że dotychczasowe nieformalne kontakty kombatantów zaowocowały utworzeniem Zrzeszenia WiN, gdzie od początku Mama była w Komisji Rewizyjnej Zarządu Głównego. Aktywna na co dzień w pracach środowiska, uczestniczyła w spotkaniach, zjazdach, prowadziła księgowość. Wspierała upamiętnianie czynów i ludzi oraz opracowywanie materiałów. Działała też w Światowym Związku Żołnierzy AK, jednocześnie pracując jako księgowa w różnych komisjach ZZ Solidarność, nie zaniedbując się jako babcia – wkrótce już pięciorga wnucząt.

Gdzieś na przełomie lat 2005/6, z powodów zdrowotnych, zaczęła wycofywać się z wszelkiej aktywności. Niejako rozpędem jesienią 2007r. została awansowana do stopnia kapitana – choć nigdy o to nie zabiegała. Na początku następnego roku Prezydent RP, Lech Kaczyński, odznaczył Mamę Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, który w grudniu, w Belwederze, wręczał Władysław Stasiak. Chichotem historii jest to, że uhonorowano Ją głównie za działalność na rzecz kombatantów, a nie za czyn zbrojny ani gotowość złożenia daniny krwi i życia.


Przybita na długo tragedią smoleńską, w 2012r. doświadcza kolejnej, osobistej traumy – córka Grażyna umiera w wieku 63 lat. Zaszyta w swoim świecie, z wiarą i książkami, niczego nie oczekująca dla siebie, wygasza relacje z otoczeniem. Staję się Jej jedynym kontaktem ze światem. Po, wspomnianych na wstępie, obchodach z 2011r., w kolejnych latach Mama nie daje się nakłonić do udziału w obchodach/rocznicach. Nastaje rok 2016r. – wątpię w sens namów. Jednak nie doceniam zachodzących zmian. Mama odbiera telefony, listy i zaproszenia od przedstawicieli najwyższych władz. Podziałało – satysfakcja i tęsknota – i tylko ten żal, że jest tak niesamodzielna, że musi odmawiać – przecież nie da rady. Wtedy trafiam. Okazuje się, że niemoc schorowanej, wiekowej kobiety jest do przezwyciężenia. Pomimo wielu trudności, 24 lutego jedzie wraz z innymi kombatantami do Warszawy, na konferencję ‚Żołnierze Wyklęci – Droga wolnych Polaków’ – dziękuję Stowarzyszeniu Odra – Niemen i organizatorom pobytu za okazaną pomoc. W Sali Kolumnowej Sejmu Mama mało co może usłyszeć, ale jest, widzi i świetnie odczuwa atmosferę oraz wolę organizatorów i sejmowej większości. Właśnie ta wola i ta atmosfera … tak ważne dla odchodzących ale i dla wchodzących w życie społeczne, tak ważne dla przyszłości i tożsamości Polaków.


Wkrótce po powrocie Mamę odwiedzają oficerowie z listem od ministra Antoniego Macierewicza. Widzę to zaskoczenie, niedowierzanie – dlaczego? przecież nigdy czegoś takiego … a tu jeszcze wypytują o potrzeby, opiekę – w tym zdrowotną. To wszystko ułatwia namowy do dalszego uczestnictwa – teraz już lokalnie w naszym mieście.


Wrocławskie obchody 1 marca i towarzysząca im obrzydliwa pogoda. Ograniczam udział Mamy w uroczystościach do okolicznościowej mszy świętej, Marszu i ceremonii złożenia wieńca pod komendą policji – dawną siedzibą Urzędu Bezpieczeństwa. Mama pozostaje z uczestnikami do samego końca – obserwuje finałowy koncert – schowana szczęśliwie, przed zacinającym deszczem ze śniegiem, w samochodzie organizatorów rozmawia z ludźmi. Potem wciąż pełna podziwu wspomina wytrwałość tych tłumów młodych na ogół ludzi, którzy przyszli i wytrzymali – przecież nie zawsze tak było …

Jeszcze kilka razy udało się zabrać Mamę nad morze, aby jak dawniej, mogła radować się jego widokiem. Trzy razy była tam w grupie kombatantów. Jeszcze blisko dwa lata mieszkaliśmy pod jednym dachem – w zamienionych rolach opiekunów. Jeszcze otrzymała Sygnet Wolności – Niepokorni, Niezłomni, Wyklęci, a w 2018r. Premier RP przyznał Jej Medal 100-lecia Odzyskania Niepodległości. Niestety wiosną następnego roku zaniemogły płuca. Silny organizm bronił się niemal 5 m-cy – prawie cały czas w szpitalach. Trafiła tam w kwietniu – aby rozpocząć ostatni etap swej ziemskiej egzystencji i jakby symbolicznie, właśnie wtedy, po przeciwnej stronie ulicy, narodził się Jej pierwszy prawnuk. Zdążyli się jeszcze zobaczyć gdy leżała przykuta do łoża śmierci. Ostatecznie, w wieku 95 lat, Mama zmarła 2 września 2019r..

Po 40 latach wdowieństwa – czasu bólu i tęsknoty, lecz nie odrętwienia, a podejmowania wyzwań – spoczęła u boku Męża. Znów będą razem – tutaj … ale i Tam – taką żywię nadzieję w obietnicy zostawionej nam przez Chrystusa, którego Mama tak ukochała.

Chwilami zawadiacka, zadziorna i uparta, wytrwała, a przy tym pogodna, skora do niesienia pomocy. Żyła skromnie i niewiele dla siebie oczekiwała – tak zostało do końca.

Mamo! Dziękuję, nigdy – ni słowem, ni postawą – nie podpowiadałaś mi łatwego życia.

… i jeszcze … sporo tu było o pamięci – przypomnijmy:

4 sierpnia 2015r. – w przedostatnim dniu swoich rządów, pośród pozostawionych sprzętów, w Pałacu Namiestnikowskim, ustępujący PBK wyrażał swą wdzięczność wobec, przywoływanego na wstępie tego tekstu, Longina Pastusiaka. Dzień wcześniej postanowieniem z 3.08. przyznał mu Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski „za wybitne zasługi w działalności na rzecz przystąpienia Polski do NATO, za umacnianie bezpieczeństwa i obronności kraju, za rozwijanie stosunków euro-atlantyckich.”

2 comments on “Nie wszystko, trochę, o mojej Matce

  1. Renata Zielińska-Misiura
    10 marca 2023

    dzień dobry,
    czy rodzina ze strony Pana Ojca pochodziła z miejscowości Ostrów Południowy ?
    Bardzo proszę o kontakt

  2. Kazimierz Suszyński
    9 października 2023

    Dzień dobry,
    sięgając ledwie do schyłku XIX stulecia nie mogę potwierdzić. Wiem, że byli przybyszami, ale od 1885-90 już na pewno osiedli w Białymstoku.

Dodaj komentarz

Information

This entry was posted on 30 czerwca 2022 by in Historia, Nieskategoryzowane, Patriotyzm and tagged .

Zasady kopiowania z witryny FWiP

Wszelkie materiały publikowane w Centrum Informacji FWiP publikowane są na zasadach licencji Creative Commons 3.0 BY-NC (Uznanie Autorstwa - Użycie Niekomercyjne) chyba, że jest zaznaczone inaczej.

Odpowiedzialność za treść artykułów

Artykuły są wyrazem poglądów ich Autorów. Za treść przedruków, ogłoszeń itp., jeśli nie jest zaznaczone inaczej, odpowiada redaktor odpowiedzialny. Dokumenty i stanowisko Fundacji Wolność i Pokój muszą być sygnowane przez władze Fundacji zgodnie z jej Statutem

Kontakt z redakcją witryny FWiP