Fundacja Wolność i Pokój

Centrum Informacji

Ofiary wojny

Grzegorz Majewski

aaa

Wojna, jaka przynieśli na Ukrainę Rosjanie to śmierć, zniszczenie, wygnanie, ucieczka. W relacjach mediów zachodnich unika się pokazania innej twarzy tego nieszczęścia-rannych. Różnego stopnia, trwale i nietrwale. Dzięki uprzejmości kolegi pracującego jako wolontariusz w szpitalu w Kijowie, udało mi się porozmawiać z kobietą zajmującą się rannymi. Z opowieści wyłania się zwyczajny, prosty koszmar, gdzie ludzie są równi w nieszczęściu, pokazujący często więcej hartu ducha niż my, żyjący we względnym dobrobycie. Zastanawia siła i poświęcenie tych ludzi, gdy nam zdrowym, ciężko jest nawet spojrzeć na kalectwo i musimy dopiero przezwyciężać odruch wstydu za naszą pełnosprawność. Budynki się kiedyś odbuduje, ziemię rozminuje, dzieci pośle do szkoły, nawet o zabitych będzie powoli zamierać pamięć, czasem przypomni o nich jakaś tablica, młodszym niewiele mówiąca. Kalectwo będące rezultatem wojny straszyć będzie długo, kilkadziesiąt lat po zakończeniu działań. Będzie przypominać jak wyrzut sumienia czym jest wojna, chociaż nie oni ją rozpętali, nie oni walczyli na nieswojej ziemi. Ci, co im ją przynieśli są skrywani, za marne odszkodowania zmuszani do podpisywania zobowiązania o zachowaniu w tajemnicy, gdzie i dlaczego zostali ranni. Rodziny zabitych Rosjan mają problem nawet z uzyskaniem ciała syna/męża by przeprowadzić pogrzeb.

Pytanie dlaczego, staje się bezprzedmiotowe, kiedy uświadomimy sobie, że mamy do czynienia z agresywną wojną, do udziału w której napastnik się nie przyznaje, twierdzi wbrew faktom i rozumowi, że regularna armia przegrywa w walce z traktorzystami. Kpią w ten sposób nie tylko z Ukraińców, ale i z własnych ofiar.

O tej ukrytej twarzy wojny rozmawiałem z ukraińską wolontariuszką Liliyą Bessonovą.

Nasza rozmowa trwała około 2 miesięcy. To, co prezentuję niżej, to zapis jej wypowiedzi ze Skype, prosty, szczery. Lilia jest wspaniałą rozmówczynią. Zna język polski, więc było nam stosunkowo łatwo rozmawiać. Na mnie największe wrażenie robi jej podejście do pracy, za którą przecież nie dostaje żadnego wynagrodzenia-jest jej cała oddana. A przecież oprócz tego jest jeszcze pracownikiem innej firmy na etacie a także żoną, matką i córką. Mimo wszystko godzi znakomicie te role i co ważne, bliscy ją wspierają.

Liliya Bessonova

Moi rodzice wywodzą się z zachodniej Ukrainy, nigdy nie wspierali komunizmu – nie wierzyli w niego. Zawsze w domu mówiło się o uzyskaniu wolności, o patriotyzmie – w takiej atmosferze rosłam.

Droga, którą doszłam do wolontariatu zaczęła się od ostatniego Majdanu, chodziłam tam po pracy i w każdy dzień wolny. Wtedy też zobaczyłam pierwszych rannych. Takiego widoku nie da się zapomnieć. To było z 18/19 lutego 2014r. , ranni byli noszeni do cerkwi. To dzielni ludzie. Na prośbę jednego z manifestantów zaczęłam zmieniać mu opatrunek głowy, kiedy zdjęłam stary bandaż, ujrzałam dużą ranę. Obwiązałam na nowo, a gdy skończyłam on wstał i wrócił na Majdan, do „swoich”. Wszyscy lżej poszkodowani wracali. Wracał każdy, kto się czuł na siłach. Kiedy spojrzeć na zdjęcia z walk, można zobaczyć sporo ludzi w bandażach, to właśnie ci, którzy wrócili. To dziwne, ale nie czuliśmy wtedy strachu-zastąpiło go poczucie pogardy dla oprawców, ogromnego wzrostu patriotyzmu i co ważne, nagle wszyscy chcieli się modlić, modliliśmy się wtedy bardzo dużo by wszystko skończyło się dobrze.

Kiedy zaczęła się wojna, śledziłam uważnie wszystkie informacje, przeżywałam je jakbym sama tam była. Odwiedziłam kiedyś jeden szpital z koleżanką, tam poznałam żołnierzy i wolontariuszy. Razem z nimi zaczęłam zbierać środki na leczenie. To było takie zderzenie z niemocą szpitalną, Chodziliśmy tam kiedy uzbieraliśmy coś z lekarstw, jedzenia czy nawet pieniądze.

Do szpitala wojskowego przyszłam w czerwcu 2014 roku z kolegą z pracy. Było to dokładnie po wyjściu z kotła naszych wojsk pod Zielonopolem – przywieziono bardzo dużo rannych żołnierzy, personel nie dawał sobie rady, trzeba było ze wszystkim pomagać, od powlekania pościeli, do podawania lekarstw. Było także dużo rannych wolontariuszy, którzy zajmowali się wożeniem pomocy na front. To był ciężki dzień, lekarze pracowali na okrągło przez wiele godzin, bardzo często amputowali kończyny, czasem podwiązywali tylko rany, kiedy przywozili kogoś już bez nogi lub ręki. Natychmiast zabrałam się do pomocy. Po tym nie mogłam już dłużej tylko się przyglądać, od tego dnia jestem tam bardzo często. Najpiękniejsze słowa, jakie słyszę od tych młodych chłopców, to „A przyjdziesz znowu jutro?”. Jak tu po takim pytaniu ich zostawić?

Wtedy, kiedy widziałam pierwszych rannych nie mogłam uwierzyć, że to w mojej ojczyźnie. Przypominałam sobie słowa rodziców, którzy martwili się „by nie było wojny“ – dopiero teraz w pełni do mnie dotarło, co mieli na myśli.

Praca jest bardzo ciężka także z tego powodu, że cały czas brakuje podstawowych rzeczy, jak np. lekarstw. Są robione zbiórki, czasem ludzie sami przynoszą, ale w skali potrzeb to bardzo mało. Wielu kalectw można by uniknąć gdyby lekarstw było pod dostatkiem. Lekarze pracują z ogromnym poświęceniem, to dobrzy fachowcy. Można ich tylko podziwiać, kiedy wałczą o człowieka z poparzonym ciałem w 65%. A taki trafił się niedawno. Pocisk spadł na samochód, w którym siedzieli wolontariusze, innym niewiele się stało, ten biedak najwięcej ucierpiał. Uratowali niejedno życie, rękę, nogę. Do każdego rannego podchodzą ciepło, z uczuciem. Rozumieją co oznacza kalectwo. Do szpitala trafia tez pewna ilość kobiet – niewielka, ale są. Przede wszystkim wolontariuszki wożące pomoc.

Pomoc od ludzi na początku była dużo większa, potem zmalała. Teraz, dzięki zmniejszenia się intensywności walk mamy większe możliwości leczenia i rehabilitacji.

Któregoś dnia trafił do szpitala ranny żołnierz mający ledwo 19 lat. Opowiadał, że prawdziwe szkolenie wojskowe przechodzili dopiero w boju przeciw Rosjanom, przygotowanie przed wyjazdem na front było słabe. Sądzę, że jest to jedna z przyczyn dużych strat wśród naszych żołnierzy. Naprzeciwko mają wyszkolonych na terenie Rosji ochotników lub nawet regularne wojsko rosyjskie, najczęściej zawodowe.

Pracując człowiek zaczyna traktować najcięższe widoki jak codzienność-do wszystkiego się przywyka. Mogę bez problemu prawidłowo pracować pomimo widoku ciężkich ran czy kikutów po amputowanych kończynach. Jak bardzo się uodporniłam, mogłam stwierdzić gdy zabrałam ze sobą do szpitala moją mamę. Po zobaczeniu pierwszego rannego wyszła na korytarz, usiadła na ławeczce i powiedziała, ze dalej nie pójdzie. I jeszcze spytała jak ja mogę na to wszystko patrzeć? A ja już praktycznie niczego nie widzę, nie zwracam uwagi na rany czy kalectwo. Do pacjentów odnoszę się prawie jak do zdrowych, nad nikim się nie użalam. A oni tego właśnie oczekują i bardzo mnie za to cenią. Za coś najgorszego, co może ich spotkać uważają litość.

Nasi chłopcy trafiają na front w różny sposób. Jedni są ochotnikami (z batalionów Azow, Donbas, Ajdar, Prawy Sektor) i ci wiedzą co ryzykowali, wiedzą czemu się znaleźli w szpitalu. Ci zaś, którzy zostali powołani poprzez normalny pobór nie zawsze rozumieją czemu tak się stało i często za wszystko obwiniają nasze władze.

Mam koleżankę, Jelizawietę Masljak, jest także wolontariuszką. Razem zamieszczany na stronie „Bohaterowie ATO“ informacje na temat ranionych żołnierzy. Bardzo dobrze nam się razem pracuje, pomagamy sobie nawzajem.

Córka, która uczy się zagranicą, kiedy przyjedzie do domu także odwiedza rannych w szpitalu, a ma dopiero szesnaście lat. Mąż także dużo mi pomaga. Jak trzeba coś podwieźć czy przywieźć można zawsze na niego liczyć.

Podczas rehabilitacji staramy się pomagać także w sposób aktywny, jeździmy w plener i tam bawimy się wszyscy razem. Organizujemy muzyków, którzy przyjeżdżają na nasze wspólne imprezy. To wszystko kosztuje. Teraz, po pewnym czasie od rozpoczęcia wojny, ludzie pomagają dużo mniej. Wynika to z powszedniości, ale i z większej biedy, ludzie sami maja mniej pieniędzy. Dlatego staramy się naszych rannych umieszczać na leczenie lub rehabilitację za granicą. Udało się nam to np. w Niemczech i Rumunii, przyjęły te kraje po

17 ludzi.

Na zdjęciach ludzie, którzy leczyli się u nas. Ci z ciężkimi ranami wrócili do domu. Inni, po wyzdrowieniu pojechali znowu na front. Niektórych nie ma już wśród nas…

Dodaj komentarz

Information

This entry was posted on 6 sierpnia 2015 by in Wojna and tagged .

Zasady kopiowania z witryny FWiP

Wszelkie materiały publikowane w Centrum Informacji FWiP publikowane są na zasadach licencji Creative Commons 3.0 BY-NC (Uznanie Autorstwa - Użycie Niekomercyjne) chyba, że jest zaznaczone inaczej.

Odpowiedzialność za treść artykułów

Artykuły są wyrazem poglądów ich Autorów. Za treść przedruków, ogłoszeń itp., jeśli nie jest zaznaczone inaczej, odpowiada redaktor odpowiedzialny. Dokumenty i stanowisko Fundacji Wolność i Pokój muszą być sygnowane przez władze Fundacji zgodnie z jej Statutem

Kontakt z redakcją witryny FWiP