Fundacja Wolność i Pokój

Centrum Informacji

Jak próbowałem zrozumieć Rosję

Jarosław Kapsa

Miałem w swym życiu szereg ambicjonalnych planów, kończących się, jak zwykle, porażką. Wśród takowych był epizod, gdy szczęśliwy zbieg okoliczności i wynikająca z tego podróż na wschód, wznieciła pragnieniem, bym poznawszy organoleptycznie Rosję, mógł zaliczyć się w krąg „eurointelektualistów” „rozumiejących” ten kraj. Schroeder mógł, to Kapsa też może; nie jest mi obca umiejętność picia wódki w saunie (bani), a i język Tołstoja liznąłem w podstawówce…

Był rok 2007, ceny ropy szły w górę, o kryzysie nikt nie myślał, a Putin cieszył się europejskim uznaniem, jako facet, który w tym ruskim bardachu zrobił jakiś porządek.

Dzięki cenom ropy, jednym z najbogatszych państw byłego ZSRR stał się Tatarstan. Państw: bo w tym zamęcie po upadku imperium, nomenklatura postsowieckich autonomicznych republik zyskała ogromną niezależność, tym większą, ile zasobów naturalnych zawłaszczyła. Jak nazwa wskazywała – kraj nad Wołgą odwoływał się do tatarskiej tożsamości, od 1991 r. rządził nim były aparatczyk, a po zmianach prawdziwie tatarski chan: Mintimer Szajmijew. Republika była trzecim pod względem bogactwa „per capita” obszarem Rosji, wyprzedzały ją jedynie Moskwa i Petersburg. Do Chana zjeżdżały delegacje z całego świata, chcąc robić roponośne interesy, żył więc w przekonaniu, że zarówno Jelcyn, jak i jego KGB-owski następca mogą mu skoczyć. On nie wtrąca się w interesy mafii moskiewsko-petersburskiej, więc – wzajemnie – niech nie wtrącają się do niego. Bogactwo ma wartość, kiedy można je pokazać. Szajmijew wydał więc miliardy by wybudować na terenie kazańskiego Kremla wierną replikę stambulskiego Błękitnego Meczetu. Był to przecież Tatarstan, więc Tatar zasługiwał, by modlić się nie byle gdzie.

Z okazji zakończenia budowy meczetu Chan zarządził organizację dwóch wielkich wydarzeń w tym samym terminie. Był więc Ogólnoświatowy Zjazd Tatarów, a równocześnie, równie światowy, kongres UNESCO poświęcony liście światowego dziedzictwa kulturalnego. Zaproszono przedstawicieli wszystkich miast znajdujących się na liście UNESCO. Cel był klasycznie tatarski, chodziło o akceptację, przez aklamację, tak poważnego naruszenia zasad ochrony dziedzictwa, jakim było wciśnięcie do XVII-wiecznego Kremla, podróby tureckiej świątyni. Zjazd Tatarów, w takiej sytuacji, był doskonałą formą nacisku na europejskich, doktrynerów konserwatorów. Jedno i drugie wydarzenie nie tłumaczy mojej obecności, przyczyną była inna okoliczność. Dwóch młodych i ambitnych urzędników z biura promocji miasta Kazań, wymyśliło, że atutem miasta może być Matka Boska Kazańska, trzeba tylko miasto zmienić w rosyjską Częstochowę. Przydatna ku temu była wiedza częstochowiaków, napisali więc, w ciemno, zaproszenie dla naszego prezydenta. W efekcie w towarzystwie prezydenta Tadeusza Wrony, jako jego consigliere, wyruszyłem na nadwołżański kongres UNESCO, i to na koszt gościnnych gospodarzy.

Sympatyczni urzędnicy z Kazania, Dmitryj i Wiktor, byli – mniej więcej – tak samo prawosławni jak ja katolicki, a to ułatwiało zrozumienie dość zawiłej historii. Było więc tak, że Ikona ukazała się w 1579 r., w ruinach spalonego kościoła w Kazaniu, miasta, niewiele wcześniej, wydartego Tatarom przez Iwana Groźnego. Ikona, była równie cudotwórcza, jak nasza Częstochowska; więc jak Polacy w 1612 r. zdobyli Moskwę, wysłano ją na odsiecz „pohańbionej” stolicy. Tu dygresja – wyobraziłem sobie dwie uzbrojone bandy – polską i rosyjską – okładające się wzajemnie portretami Matki Boskiej; ciekawe komu kibicowała portretowana. W każdym razie, Moskwa okazała się niewdzięczna, bo nie oddała Kazaniowi ikony, tylko umieściła w swojej cerkwi. Sto lat później podobnym prawem kaduka, przeniesiono Kazańską Ikonę do Petersburga, gdzie zaginęła w pożarze miasta. I tu robi się dla nas znajomo, podobnie jak w Polsce z „Matką Częstochowską”, tak i w Rosji przezornie sporządzono wiele kopii Ikony, każda oryginalna i cudotwórcza. Jedna z tych kopii (a może oryginał) znalazła się z powrotem w Kazaniu. Po rewolucji cudownie ocalała, wyemigrowała na zachód, gdzie odnalazł ją Amerykanin John Haffert i umieścił w specjalnej kaplicy w Fatimie, miejscu objawień z 1917 r. Objawienia wzywały do nawrócenia Rosji na prawdziwe chrześcijaństwo, fatimsko-kazańska Matka cieszyła się świętością wśród „białej” emigracji, w tym z rodu Romanowów. Haffert w 1993 r., gdy upadło Imperium Sowieckie, ofiarował Ikonę papieżowi Janowi Pawłowi II, by ten przekazał ją Rosjanom, nawróconym na prawdziwą wiarę.

Tu zaczyna się polityczna część historii, bardziej zrozumiała dla mnie i kolegów-urzędników z kazańskiego merostwa. Papież zamierzał osobiście dokonać przekazania Ikony, to wiązało się z realizacją jego marzenia o pielgrzymce do Rosji. Zgodnie z wola Hafferta, chciał ją zwrócić cerkwi w Kazaniu, co obudziło nerwowość Moskwy. Tzw. „głowa” prawosławia patriarcha Aleksy II nie zgodził się na wejście rzymskiego Papieża na rosyjską ziemię, bo może w ten sposób – przez dotyk lub spojrzenie – zdemoralizować ludzi i nawrócić na katolicyzm. Po drugie, dla Aleksego II, bezdyskusyjnym miejscem dla Ikony była moskiewska cerkiew Matki Boskiej Kazańskiej, a nie jakieś prowincjonalne miasto nad Wołgą. Prawdziwych chrześcijan, prawosławnych i katolików, jest w Rosji garstka, mało kogo interesowała religijna strona zagadnienia. Ale Aleksy II z moskiewską, centralistyczną, arogancją, podeptał ambicje elit politycznych Kazania.

Zanim przejdę do opowieści o dalszym ciągu sporu o Ikonę, muszę trochę pogawędzić o ludzie kazańskim. Miasto obchodziło w 2005 r. swoje milenium, założyli je Bułgarzy, o czym przypomina nazwa reprezentacyjnego hotelu. Bułgarzy dawno temu wyemigrowali do Sofii, obecnie w Tatarstanie mieszka, pół na pół, prawdziwie rosyjska ludność prawosławna i prawdziwie tatarska ludność muzułmańska; czyli w większości klasyczny lud postsowiecki, w nosie mający wszelkie religie świata. Dla jednych to Kazań, a nie Moskwa czy „niemiecki” Petersburg, jest prawdziwym sercem Matuszki Rosji, bo Wołga, bo Ikona, bo Kreml wybudowany przez Iwana Groźnego. Dla drugich też Kazań jest sercem Matuszki Rosji, bo Wołga, bo Iwan przejął dziedzictwo chanów, bo nawet Lenin był Tatarem.

Rozpoznając lokalną etnozofię, trafiliśmy na zjazd Tatarów z całego świata. Trudno słowami oddać wrażenie, gdy ponad 3 tysiące delegatów, na otwarcie, wyryczało hymn Rosji; potężna pieśń, wyrywająca się z głębin piersi tysięcy kopii Lenina, omal nie rozerwała kopuły centrum kongresowego. Kibice Legii ze swoją piosenką o Warszawie, to przy tym, słowik wtórujący słoniowi. Na wieczorny użyn załapaliśmy się ze specyficzną odmianą, z Tatarami Kaliningradzkimi. Już po pierwszych toastach okazało się, że prawie każdy z nich miał przodka, znajomego, sąsiada itp., który wyzwalał Polskę i to nie w 1241 r, ale od hitlerowców. Liczyli na wdzięczność, ale mój pryncypał popsuł atmosferę wypominając Katyń. Ponieważ przewaga fizyczna była po ich stronie, próbowałem ratować sytuację opowiadaniem o rzezi Tatarów w czasach Beli Kuna oraz Berii. To jedynie pogorszyło sytuację, bo dla Tatarów Kaliningradzkich Tatarzy Krymscy to nie Tatarzy, ale zdrajcy…

Tatarski użyn przypominał swojskie picie z mieszkańcami świętokrzyskiego. Prawdziwie rosyjski użyn wymagał innej oprawy. Celem życia i pracy prawdziwego Rosjanina jest marnowanie urlopu na wczasy pływające – statkiem po Wołdze. Na takowy nas wsadzono, by z Kazanki (rzeki szerszej od Wisły przy ujściu) spłynąć na fale „matuszki ruskich rzek”. Statek dojrzałość przeżył w epoce Chruszczowa, pordzewiały, rzęził i chrapał, sygnalizując desperacką chęć utopienia się. Brzegów Wołgi umem i wzrokiem się nie ogarnie, podziwiać więc można było brudno-żółto-szarą równinę wodną. Tradycja reprezentowana była przez harmonistę w rubaszce i dziewczęta w kokosznikach śpiewające czastuszki. Klasyki – „Wołga, Wołga” i pieśń o Sokole-Riazinie – też nie brakło, więc życie towarzyskie skupiło się przy stole. Prawdziwy Rosjanin po kilku toastach staje się gwardzistą Armii Czerwonej, co podkreśla ryczeniem przy wznoszeniu kielichów „ura, ura, ura” i zapewnieniami żołnierskiej solidarności: swoich nie zostawiamy. Widoczna była u naszych gospodarzy natychmiastowa chęć zamiany garniturów w pasiaste „tielniaszki” (im kojarzące się z marynarką wojenną, nam z zakładem psychiatrycznym).

Delikatnie, w obawie przed wyrzuceniem za burtę, podpytywałem o stosunek do wojska. Był taki jak do Putina: deklarowany zachwyt dla niezwyciężonej siły zbrojnej i trzeźwa kontestacja, że służba to zajęcie dla idiotów i „czarnodupców”. Oportunistycznie uciekaliśmy od polityki i militaryzmu, kierując dyskusję na tematy sportowe. Pochwalono naszego Dudka, broniącego strzały „chachoła” Szewczenki, którego tutaj zarówno podziwiano jak i nienawidzono. Wzajemnie, pod towarzyskim przymusem, zgodziliśmy się, że najlepszym piłkarskim klubem Rosji jest Rubin, a w światowej siatkówce rządzi Zenit. Wymieniano też szereg innych, nieznanych, dyscyplin, w których cały świat przegrywa z Rosją, a Rosja z Kazaniem. Wyczuwałem bratnie dusze; w Częstochowie i Kielcach też zawsze szukamy czegoś, co może całemu światu zaimponować, a ludzkość zmusić do szacunku… Czy oni tam gdzieś (w Moskwie, Brukseli, Nowym Jorku, Nowym Delhi) wiedzą, że z Częstochowy wywodzi się Ziut Gralak…? Nie; to o czym z nimi gadać.

Punktem kulminacyjnym naszej wizyty była audiencja u Wielkiego Chana. Chan jest człowiekiem bardzo zajętym, nawet Amerykanie, zawodowo obwąchujący każdy kurek z ropą naftową na całym świecie, miesiącami czekali na spotkanie z władcą. Chan był człowiekiem bardzo skromnym, utrzymującym się z prezydenckiej pensji, skromniejszej od poborów naszego prezydenta miasta. Miał, jak na Tatara, przystało słabość do koni, co wykorzystywało społeczeństwo. U Tatarów i u Rosjan jest taki zwyczaj, że gościa z domu bez podarku nie puścisz, a Chana każdy chciał gościć i obdarowywać. Przez to, biedakowi, zwalili na plecy stado kilkuset koni, samym rasowców – wyścigowców. Musiał Chan wybudować największe stajnie w Rosji i do tego równie wielki stadion na końskie gonitwy. Stadion był wielkości warszawskiego Narodowego, w 2007 r. ten widok wzbudził w nas kompleksy. Do audiencji doszło na tymże stadionie, w oszklonej sali dla VIP-ów, wabiącej zastawionym stołem. Przy stole biesiadował dwór, Chan kucał przy oknie oglądając, jak jego konie wygrywają (inne nie mogły); kucnęliśmy obok i tak po tatarsku toczyliśmy polityczną debatę. Chana wprowadzono w temat, wiedział, że jest, gdzieś, Częstochowa, że tam jest Jasna Góra, łączył z nią Jana Pawła II; na tym kończyło się jego zainteresowanie tematem. Na szczęście zwróciłem uwagę, że w „pobliżu” naszego miasta jest Janów Podlaski. Dyskusja się ożywiła, bo Chan często bywał tam na aukcjach, z dumą chwalił się kupionymi tam arabami. Korzystając z przychylności, zwróciliśmy uwagę na problemy kazańskiej Polonii i brak dla niej kościoła katolickiego; przedstawiałem, że na Kazańskim Uniwersytecie (trzecim w dziejach Rosji) studiował nie tylko Lenin, ale i jeden z Piłsudskich oraz kilka setek innych wybitnych Polaków. Argument ten nie był dla Chana zrozumiały, ale Polonię skojarzył z podlaskimi arabami i dzięki temu złożył publiczną obietnicę: nie macie kościoła, to wam zbudujemy; postawiliśmy wielki meczet, postawiliśmy wielką cerkiew to i katolikom coś się postawi; może nie kopie Bazyliki Watykańskiej, ale też nie byle kapliczkę.

Dżingis-Chan, jak był w dobrym humorze, to okazywał tolerancję wszystkim religiom, pod warunkiem, że uznają jego boskość. Chan Mintimer był w tym podobny, w dodatku bardziej nie cierpiał Moskwy niż Watykanu. To go łączyło z poddanymi. Tatarzy i prawosławni znad Wołgi uważali się za prawdziwych Wielkorusów, Kazań za wzorzec wielkoruskich miast. Petersburg, wiadomo, sama nazwa mówi swoje; Moskwa to skorumpowane centrum grabiące Rosję, a jej rola w historii jest przeceniona. Historia Imperium rozpoczęła się od zdobycia Kazania przez Iwana Groźnego, to pułki kazańskie ocaliły Rosję w czasach „wielkiej smuty”, pokonały Napoleona (Moskwę on zdobył i spalił, a Kazania nie był w staniu ruszyć), to w Kazaniu produkowano czołgi, którymi Stalin zwyciężył Hitlera. To przekonanie jednoczyło elity. Byliśmy nad Wołgą w okresie rozkwitu kultu Putina; kochano go wielce, bo zapewnił porządek i regularną wypłatę emerytur, ukrócił złodziejstwo i łapownictwo „nie po czynu”, pogonił mafię, podniósł Naród z kolan i uczynił go dumnym z siebie i swojej historii. Stragany na rynkach kazańskich pełne były rozmaitych koszulek, baloników, pisanek, buteleczek z obliczem „łaskawego” Cara-Prezydenta; i to badziewie miało swój zbyt. Putina wielbił lud; elity, w tym dwór Chana, były zdecydowanie antyputinowskie, choć obawiały się publicznie to demonstrować. Nie chodziło tu tylko o to, że Putin to nie Car, ale uzurpator; w dodatku żaden Rosjanin, ale Niemiec z Pitra, „nuworysz” awansujący z gołodupca na wielmoże. Problem był istotniejszy. Potęga Chana, Tatarstanu i Kazania wynikała z umowy zawartej z Jelcynem; gros dochodów, tu powstających, pozostawało na miejscu, dzięki temu i ropie republika była Kuwejtem. Putin, pieszczotliwie określany jako piterska swołocz, chciał wszelkie zyski z ropy zabrać do centralnego budżetu; sam kraść, innym nie dawać.

Dymitr oprowadzał nas po miejscu, gdzie powstać miało wielkie Centrum Pielgrzymkowe Matki Boskiej Kazańskiej. Była to ruina po wybudowanej w XIX w. fabryce papierosów, świat obdarzającej dziarskimi „kazbekami” z tekturową tutką, cenionymi przez nałogowych palaczy „popularnych”. Prezentowane plany budowy Centrum imponować mogły twórcom Lichenia, od nas oczekiwano odsprzedaży technologii, dzięki której przybywa na Jasną Górę kilka milionów pielgrzymów. Próbowałem tłumaczyć, że pewne zjawiska rodzą się kilkaset lat; odbierano to z niedowierzeniem, jako niechęć do odstąpienia pomysłu „drogi na skróty”. Ze znudzeniem przyjmowano także sugestie, że miejską samorządność buduje się „od dołu”, tak w sferze społecznej jak i infrastrukturalnej. Radziłem, by zaczęli od wodociągów, kanalizacji; potem na zagospodarowane „podziemie” kładli nawierzchnię nowych dróg, budowali szkoły, a dopiero jak to zrobią, myśleli o zachwyceniu świata wielkimi centrami. Patrzyli jak na raroga: kanalizacja – kto na takie gówniane problemy zwraca uwagę: My musimy światu pokazać swoją Wielkość, bo inaczej świat nas nie będzie szanował.

Z dyskusji wyszło, że ten świat i jego szacunek, Matka Boska i Papież, to elementy służące do rywalizacji z Moskwą. Wróćmy bowiem do opowieści o fatimskiej Matce Boskiej Kazańskiej, którą Jan Paweł II chciał przekazać Rosjanom. Moskiewski patriarcha Aleksy II stanowczo sprzeciwił się wizycie papieskiej, a Ikonę nazwał pogardliwie jedną z wielu kopii. Wtedy zareagowali kazańscy Tatarzy: Wielki Chan Mintimer Szajmijew, mer Kazania Kamil Iszkokow, lider stowarzyszenia tatarskiego Gusima Isjakow, zaprosili Papieża do miasta nad Wołgą; miał tu lądować w drodze do Mongolii. Prosili także o przekazanie miastu Ikony, wskazując dla niej miejsce w odbudowanej, wspaniałej, cerkwi Zwiastowania. Inicjatywa Chana Tatarstanu został utrącona przez Putina, nakazującego nie dopuścić do lądowania papieskiego samolotu na terenie Rosji. Sprawa nie umarła; przed swoją śmiercią, w sierpniu 2004 r, Jan Paweł II uroczystym nabożeństwem w Watykanie pożegnał obraz Matki Kazańskiej, wysyłając go wraz z kardynalską delegacją do Kazania. 28 sierpnia Ikona trafiła nad Wołgę. W uroczystościach przekazania uczestniczył metropolita moskiewski, arcbp Tadeusz Kondrusiewicz, więc wściekły Aleksy II, wywalił w odwecie z Rosji kilkunastu księży-Polaków. Rzecz jednak się stała; patriarcha moskiewski z kwaśna miną musiał w lipcu 2005 r., w towarzystwie Chana, odprawić w kazańskiej cerkwi Zwiastowania nabożeństwo witające Cudowną Ikonę.

Ponowna dygresja: tak jak wyobrażałem sobie kiboli polskich i rosyjskich naparzających się w 1612 r. z pomocą portretów Matki Boskiej; tak teraz oczyma duszy widziałem kiboli moskiewskiego Spartaka i kazańskiego Rubina wojujących o obraz Matki Boskiej Kazańskiej…

Dymitr wysłany został z delegacją miejską do Fatimy. Przeczytał także dostępne opracowania o Lourdes, Loreto i innych miastach pielgrzymkowych. Nie przypadkowo wybrał partnerstwo z Częstochową, bo doświadczenia „bratniego” kraju mogły tu się najlepiej sprawdzić. Chana i mera nie musiał długo przekonywać. Argument, że w Kazaniu będzie największe centrum pielgrzymkowe prawosławia, w Kazaniu a nie w Moskwie, rozpromienił uśmiechem tatarskie twarze.

Trzy lata po naszej podróży, w 2010 r., Putin wypędził z posady Chana Szajmijewa, odebrano Tatarstanowi autonomię i większość dochodów z ropy, uniemożliwiono realizację idei budowy największego, prawosławnego Centrum Pielgrzymkowego. Wiadomo, Putin ch… , w kolejnych latach udowadniający jaki wielki z niego ch… Odebrał mi, swołocz, szansę osobistą przezwyciężenia zakodowanej rusofobii i zaliczenie siebie do grona intelektualnego „rozumiejących Rosję”.

Czy było to jednak możliwe? Wołgi bym żabką nie przepłynął, wódki, którą mnie tam częstowano, wszystkiej wypić nie byłem w stanie, a swoim umem nie ogarniałem doświadczeń z rozmów z tatarskimi i prawosławnymi Wielkorusami. Żaden ze mnie Schroeder…

1 comments on “Jak próbowałem zrozumieć Rosję

  1. Mariusz
    5 czerwca 2022

    Fajnie się czyta

Dodaj komentarz

Information

This entry was posted on 3 czerwca 2022 by in Nieskategoryzowane and tagged .

Zasady kopiowania z witryny FWiP

Wszelkie materiały publikowane w Centrum Informacji FWiP publikowane są na zasadach licencji Creative Commons 3.0 BY-NC (Uznanie Autorstwa - Użycie Niekomercyjne) chyba, że jest zaznaczone inaczej.

Odpowiedzialność za treść artykułów

Artykuły są wyrazem poglądów ich Autorów. Za treść przedruków, ogłoszeń itp., jeśli nie jest zaznaczone inaczej, odpowiada redaktor odpowiedzialny. Dokumenty i stanowisko Fundacji Wolność i Pokój muszą być sygnowane przez władze Fundacji zgodnie z jej Statutem

Kontakt z redakcją witryny FWiP